Policjanci otrzymali nietypowe zgłoszenie od klientów sklepu monopolowego. Okazało się, że sprzedawca zabrał pieniądze, wyszedł i zostawił otwarty sklep. Później tłumaczył, że nie odpowiadały mu godziny pracy.
Do zdarzenia doszło w Warszawie. Dochodziła 21.00, kiedy na numer alarmowy zatelefonowali zaniepokojeni klienci sklepu monopolowego. Twierdzili że potrzebują pomocy, ponieważ przyszli po zakupy, ale nie zastali nikogo w sklepie. Był on otwarty, ale nikt nie obsługiwał, nie znaleźli też nikogo na zapleczu i wokół sklepu.
Patrolowcy zajęli się sprawą. Dotarli do właścicielki sklepu. Ta zaskoczona całą sytuacją wskazała, kto powinien być na miejscu i obsługiwać klientów. Bardzo szybko okazało się, co tak naprawdę się stało. Ustalenia wskazywały, że pracownik najprawdopodobniej w pewnym momencie wyjął z kasetki pieniądze, ponad 2600 złotych, do tego jeszcze wziął butelkę alkoholu o wartości tysiąca złotych i zwyczajnie wyszedł sobie ze sklepu.
Funkcjonariusze zabezpieczyli dowody, przyjęli zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i przesłuchali świadków. Od razu próbowali dotrzeć do podejrzewanego. Ten jednak przez kilka dni nie pojawiał się w miejscu zamieszkania i w okolicy. Najprawdopodobniej ukrywał się. Policjanci zatrzymali go trzy dni po zdarzeniu. Twierdził, że alkohol wypił z kolegami, a pieniądze wydał, a wszystko dlatego, że nie odpowiadały mu godziny pracy.
W wydziale do walki z przestępczością przeciwko mieniu usłyszał zarzut.