64-letni mieszkaniec stanu Nowy Meksyk (USA) przez trzy dni woził w samochodzie zwłoki swojej przyjaciółki. Mężczyzna twierdzi, że nie był świadomy tego, że kobieta nie żyje. Uważał, że śpi. Nie zaniepokoił go nawet fetor wydobywający się z wnętrza auta.
Przestraszył się dopiero kiedy Amy "zaczęła przygasać”. Pojechał więc do szpitala. Wtedy okazało się, że kobieta nie żyje, a w samochodzie znajdują się rozkładające się zwłoki. Fetor wydobywający się z wnętrza auta był nie do zniesienia.
Według policyjnej ekspertyzy kobieta nie żyła od 66 godzin.
64-letni Jerry Maestas wyjaśniał policji, że kiedy razem z kobieta jeździł po mieście przyjaciółka czuła się dobrze. Stwierdził, że nic nie wskazywało na to, że kobieta umarła. Jego podejrzeń nie zbudził nawet fakt, iż towarzyszka leży nieruchomo, gdyż Amy, jako paraplegik, cierpiała na paraliż dolnych kończyn.
Nie dziwiło go również to, że kobieta nie chciała skorzystać z toalety. Wyjaśniał policjantom, że Amy nosiła pieluchy dla dorosłych.
Przyczyną śmierci 33-latki było prawdopodobnie uduszenie.