Rozmowa z Krystianem Palaczem, piłkarzem Motoru Lublin
- Wygraliście trzy mecze z rzędu i pewnie w takich sytuacjach wolelibyście, żeby do końca rundy pozostawało więcej niż dwa spotkania...
– Wiadomo, że tak. Z perspektywy zespołu mamy za sobą fajną serię i oby ona trwała, jak najdłużej. Gdyby udało się wygrać w poniedziałek, to zostaje nam już tylko spotkanie z Rakowem Częstochowa. Na pewno szkoda, bo punktujemy ostatnio regularnie.
- Jak wygląda wasza rywalizacja z Filipem Lubereckim? To na pewno nietypowa sprawa, że dwóch młodzieżowców walczy o miejsce w składzie na jednej pozycji...
– Tak, jak kiedyś powiedział Filip w jednym z wywiadów: podchodzimy do tej rywalizacji z uśmiechem. Na pewno to normalna sprawa, wszystko jest fair. A czy to taka nietypowa sytuacja? Może na boiskach ekstraklasy rzeczywiście, pewnie jesteśmy jednym z pierwszych zespołów, który zdecydował się na takie rozwiązanie. Wydaje mi się jednak, że w pierwszej lidze takie rzeczy się już zdarzały. Mi osobiście to się podoba, dzięki temu to jest właśnie normalna rywalizacja, która nam obu wychodzi tylko na plus.
- Nie rozmawialiście z trenerem, żeby spróbować znaleźć miejsce na boisku dla was obu? Możesz zagrać na jakieś innej pozycji, np. po drugiej stronie defensywy?
– Szczerze mówiąc rzeczywiście, kiedyś taki minimalny temat się pojawił, raczej bez dłuższej historii. To było jednak jeszcze za czasów trenera Goncalo Feio. Co do prawej obrony, to chyba tylko raz w życiu zagrałem na tej pozycji, a poza tym, to głównie po lewej stronie.
- Filip zagrał w tym sezonie na boiskach PKO BP Ekstraklasy 14 razy, a tym osiem. Chyba jednak cieszysz się, że akurat miałeś okazję wystąpić w Poznaniu przeciwko Lechowi?
– Zdecydowanie tak, nie będę ukrywał, że to był dla mnie szczególny mecz. Spędziłem w tym klubie wiele lat i cieszę się, że mogłem zagrać od początku, że pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony i co najważniejsze, że zdobyliśmy trzy punkty.
- W lecie mówiło się, że „Kolejorz” miał opcję, żeby ponownie sprowadzić cię do Poznania...
– Tak było, ale tylko do końca maja 2024 roku. Ja słyszałem o tym od mojego menedżera, ale tak naprawdę nikt się ze mną nie kontaktowałem w tej sprawie i żadnych rozmów czy nawet sygnałów, że taki temat jest nie było.
- A jak to się w ogóle stało, że wylądowałeś w Lublinie?
– To była dla mnie najlepsza propozycja, jaką dostałem po wypożyczeniu do Sandecji Nowy Sącz. Miałem jeszcze umowę z Lechem, ale wiedziałem, że zacząłbym rozgrywki w drugiej drużynie, która występował w drugiej lidze. Motor się jednak odezwał, zadzwonił do mnie trener Feio i później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Miałem jeszcze oferty z dwóch innych klubów, ale właśnie ta z Motoru była najlepsza i najbardziej klarowna.
- W tym sezonie radzicie sobie bardzo dobrze, trener Mateusz Stolarski już nie raz mówił, że celem na jesień było 20 punktów. Macie ich 24 i czy sami nie jesteście trochę tym faktem zaskoczeni?
– Ja na pewno nie. Osobiście często mam takie wrażenie na tygodniu, podczas analizy przeciwnika, że możemy dany mecz wygrać. Oglądamy rywali i myślę sobie w pewnym momencie, że oni rzeczywiście są do ukłucia. Wiadomo jednak, jak inni na nas patrzyli. Przecież jesteśmy beniaminkiem, który pierwszy raz od 32 lat występuje w ekstraklasie. Dodatkowo mamy zespół, który nie jest zbyt doświadczony na tym poziomie. Mimo wszystko pokazujemy, że można w ekstraklasie spokojnie grać, wygrywać, zdobywać punkty i do tego być w górniej części tabeli. Przed Radomiakiem też mam takie uczucie, że stać nas na to, żeby wygrać kolejny mecz i kontynuować dobrą passę.