Las Czarachowiczów wygląda jak po przejściu trąby powietrznej. Pasy bez drzew mają ponad 100 metrów długości. To nie dzieło natury, a wynik prac energetyków.
Jednak Czarachowicz o wycince dowiedział się dopiero od sąsiada. – Przybiegł pod koniec września i powiedział, że miejscowe pijaczki szykują się już do kradzieży ściętych na mojej działce drzew – relacjonuje mężczyzna.
Na miejscu okazało się, że wycięte pasy mają dziewięć metrów szerokości. Piętnastoletnie sosny i brzozy ścięto przy pniach. Na pierwszej działce wykarczowano w sumie pięć arów lasu, na drugiej dwa razy więcej.
PGE Dystrybucja Lubzel twierdzi, że to były zwykłe i planowe „prace eksploatacyjne”. Właściciele działek mogą się o nich dowiedzieć jedynie z prasy i poprzez ogłoszenia w miejscach publicznych na sklepach.
– Zgodnie z przepisami, nasza spółka jest zobowiązana do utrzymywania w odpowiedniej odległości od przewodów linii napowietrznej średniego napięcia gałęzi, drzew i krzewów – tłumaczy Dorota Szkodziak, rzecznik firmy.
– To nie eksploatacja, a wandalizm – złości się Czarachowicz. Zgłosił na policję zniszczenie mienia. – Przecież można było wyciąć wąski pas pod drzewami, wjechać tam samochodem i przyciąć gałęzie znajdujące się najbliżej linii. Wtedy straty były mniejsze.
Zdesperowany mężczyzna zaczął słać skargi do Lubzelu. Energetycy są gotowi zapłacić mu odszkodowanie. Rzeczoznawca wycenił szkody na 3,7 tys. zł.
– Postąpiliśmy zgodnie z przepisami, ale przy okazji prac wyrządziliśmy szkodę – tak Szkodziak tłumaczy przyznanie odszkodowania. I dodaje, że nie było innej możliwości zabezpieczenia sieci energetycznej.
Czarachowicza taka kwota już nie interesuje. Obliczył, że wycięto mu tysiąc drzew. – Chcą mi zapłacić po 3,7 zł za drzewo – tłumaczy mężczyzna. – Gdyby próbowali się ze mną porozumieć zaraz po wycince, wystarczyłoby 15 tys. zł odszkodowania.
Będzie jednak znacznie więcej. W ostatnim piśmie do Lubzelu wystąpił o ponad 100 tys. zł. I zapowiada wytoczenie procesu cywilnego.