Poniedziałkowe spotkanie prezydenta George’a W. Busha z premierem Donaldem Tuskiem było naważniejszym punktem jego wizyty
Gdybym miał opisać jego konkluzję jakimś przysłowiem, to użyłbym dwóch. Amerykańskiego: „Jasne sytuacje czynią przyjaciół” i polskiego: „Kochajmy się jak bracia, a liczmy, jak... (no wiadomo)”. Przejdźmy do detali.
Logika z jaką Tusk przybywał do Białego Domu była następująca. Polska pomaga Ameryce w potrzebie nie odmawiając jej prośbom, choćby wspomagania w Afganistanie i Iraku. Skoro Stany proszą o udział w systemie tarczy antyrakietowej, bo on zwiększy ich bezpieczeństwo, to – OK. Tylko, że równocześnie bezpieczeństwo Polski na pewno nie wzrasta, a odwrotnie. Baza rakietowa może być celem ataku bezpośredniego z wszelkimi tego konsekwencjami. Oczekujemy zatem, że zostanie dokonana modernizacja naszych sił zbrojnych, aby tym zagrożeniom sprostać. Mamy kilka oczekiwań, w tym najbardziej oczywiste w postaci antyrakiet „Patriot” lub nowszych. Mogłaby to być baza wojskowa. Najlepiej gdyby wszystko zabezpieczone było dwustronnym układem polsko-amerykańskim.
Tok myślenia został podzielony przez Amerykanów. Sprawy wymagają bardziej globalnego spojrzenia na kwestię bezpieczeństwa Polski z powodu jej wierności sojuszniczej Stanom Zjednoczonym.
Tusk, na konferencji z dziennikarzami po rozmowach z Bushem powiedział, iż jest pewien, że prezydent „precyzyjnie zrozumiał nasze oczekiwania”. Dlatego przed upływem swej kadencji przedstawi Polsce pakiet ofertowy modernizacji jej armii. Wyłonił się jednak problem czy negocjacje w sprawie bazy rakietowej pod Słupskiem mają być zależne od tych ofert czy też oderwane. Premier RP uważa, że bardzo zbieżne i równoległe.
Zauważał, że trzeba pamiętać, iż wszelkie uzgodnienia rządów muszą zostać przekute poprzez debatę parlamentarną w postać traktatową, a więc nie są automatyczne, zabierają czas. Pytany o ramy czasowe i daty, odparł, że o tym nie rozmawiano. Teraz pora na ekspertów i negocjatorów. Od tempa ich pracy zależy ostateczny finał. Wiadomo jednak dokąd zmierzamy.
Donald Tusk powiadomił też, że Ameryanie ponowią wysiłek przekonania Rosji, że elemnty tarczy w jej bezpośrednim sąsiedztwie nie są dla niej zagrożeniem.
Powrócił oczywiście jak bumerang temat zniesienia wiz dla Polaków udających się do USA. Co ważne, a o czym się nie pamięta, chodzi o wizy na okres do trzech miesięcy. George Bush stwierdził, że świetnie rozumie frustrację Polaków, że muszą o wizy prosić, bo jego samego by to wkurzało. Skomplementował jednak, że szybko zbliżamy sie do celu, jakim jest zejście poniżej limitu 10 proc. odmów w aplikacjach wizowych (dziś – 14 proc.). Jak tylko granicę przekroczymy Bush zobowiązał się dopilonować zniesienia obowiązku bez zwłoki. Optymistycznie zakłada, że nastąpi to przed jego wyprowadzką z Białego Domu w styczniu 2009 r.
Co istotne, Amerykanie dystansują się od wszelkich spekulacji czy zmiana rządu w Polsce oznacza rozluźnienie więzów polsko-amerykanskich czy zacieśnienie, bowiem szanują suwerenność wszelkich decyzji polskich.
Jak obie strony jasno podkreślały, spotkanie upłynęło w serdecznej atmosferze, a w bezpośrednim kontakcie prezydent i premier byli niezwykle siebie ciekawi.
– Było z wielką przyjaźnią, acz konkretnie do bólu – skomentował wizytę Donald Tusk.
Waldemar Piasecki, Waszyngton