Urzędnicy od lat marnują pieniądze podatników na rozsyłanie listów-łańcuszków na rzecz śmiertelnie chorego chłopca.
List w sprawie niejakiego Darnina Herolda dostaliśmy od Janusza Andrzejuka, komendanta miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Chełmie. Tłumaczy w nim, że chłopiec chce skontaktować się z jak największą liczbą instytucji i trafić do Księgi rekordów Guinnessa.
"Chcąc wesprzeć chłopca i pomóc mu w realizacji jego marzeń, zwracamy się z prośbą o przekazanie tej prośby do 20 kolejnych urzędów i instytucji” - apeluje komendant. Do listu przypiął kilka kartek z nazwami 515 instytucji: od urzędów gmin, przez firmy publiczne po komisariaty z całego kraju i Lubelszczyzny.
- Nie sprawdzaliśmy, co to za chłopiec, nie mam do tego ludzi - przyznaje komendant Andrzejuk. Tymczasem wystarczyło wpisać Darnina Herolda do internetowej wyszukiwarki. Okazuje się, że Herold to przekręcone nazwisko Craiga Shergolda. Urodził się w 1979 roku, faktycznie miał raka i marzył o wejściu do Księgi Guinnessa. Zalały go miliony pocztówek z pozdrowieniami.
Chłopiec pokonał nowotwór, ale łańcuszek zaczął żyć własnym życiem. Jest teraz jedną z internetowych legend. Listy krążą, a nazwisko Shergold zmienia się na m.in. Draing Herold, Dralang Sheroid, Daring Herold czy Daing Herold.
- Dałem się wrobić. Żeby z takiej sprawy robić sobie zabawę? - dziwi się Andrzejuk.
Strażacy dostali list z gminy Leśniowice. - Moja decyzja to wrzucać takie rzeczy do
kosza, ale tego dnia mnie nie było i pani sekretarz rozesłała łańcuszek dalej - stwierdza wójt Wiesław Radzięciak.
Za wysłanie 20 listów - koperty i znaczki - trzeba zapłacić kilkadziesiąt złotych. Jeśli listy rozesłało 500 instytucji (a wójt Leśniowic twierdzi, że trafiła do niego obszerniejsza lista adresowa), to z publicznej kasy poszło na łańcuszek kilkanaście tysięcy złotych.
- Komendant nie zwróci pieniędzy za wysyłkę listów - ucina rzecznik chełmskiej straży Tomasz Ważny.
- Zastanowię się, czy obciążyć kosztami panią sekretarz - mówi wójt Radzięciak.