Biuro Obsługi Sejmu podliczyło właśnie, jak posłowie wydawali publiczne pieniądze w 2006 roku. Okazało się, że najbardziej lubią podróże. Wśród lubelskich posłów rekordy biją: Jerzy Bielecki (PiS), Bolesław Borysiuk (Samoobrona), Tomasz Dudziński (PiS), Zofia Grabczan (Samoobrona), Alina Gut (Samoobrona), Henryk Młynarczyk (niezrzeszony), Franciszek Stefaniuk (PSL) i Sławomir Zawiślak (PiS). Od początku kadencji wyjeździli za nasze pieniądze benzynę wartą 40-41 tys. zł. Maksymalny limit, jakim dysponują, to 41191,50 zł. I nie muszą nawet przedstawiać rachunków.
Wyliczyliśmy, że np. poseł Henryk Młynarczyk, żeby spalić benzynę za 41 tysięcy zł, musiał codziennie robić po ok. 400 km. - Mam audi A3, samochód z silnikiem o większej pojemności (1,6). Jak się solidnie pracuje, to trzeba jeździć, a jak się jeździ, to są też wydatki - twierdzi Młynarczyk. I dodaje: Ubolewam, że wydatki są na pierwszym planie, a nikt nie mówi o tym, że np. lobbowałem za zachowaniem szkoły pilotów w Dęblinie.
- To gruba przesada, ja spalam 10-15 litrów dziennie, a przecież posłowie nie jeżdżą dzień w dzień - śmieje się Marek Komarzyniec, lubelski taksówkarz.
Ani złotówki na samochodowe wojaże nie wydali posłowie Wojciech Wierzejski (LPR) i Janusz Palikot (PO). - Wszystkie wyjazdy staram się tak planować, żeby załatwić kilka spraw. Np. jadąc do Biłgoraja w odwiedziny do matki idę do biura i spotykam się z wyborcami. Podobnie, kiedy wyjeżdżam do Zamościa czy Chełma. Trudno to rozliczyć, a ja nie chcę obciążać kasy Sejmu - mówi Palikot.
- Jak się przyjrzymy wydatkom, to często wygląda na to, że posłowie oszukują. To można skontrolować, ale potrzebna jest wola. Urząd skarbowy potrafi przetrzepać zwykłego podatnika, więc mógłby też sprawdzić, czy przebieg na liczniku samochodu posła odpowiada benzynie, jaką miał spalić - komentuje dr Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha.
Wydatki wszystkich lubelskich posłów w papierowym wydaniu Dziennika Wschodniego