Po nas choćby potop. Taką zasadą kierowali się robotnicy wycinający drzewa na zlecenie Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych. Zostawili po sobie rozjeżdżone wały, częściowo spalony las i zaśmiecony kanał – twierdzą mieszkańcy Dąbrowy.
Dyrektor zarządu wszystkiemu zaprzecza.
– Las mi podpalili i łąkę – dodaje Helena Małyska. – Gdyby córka w porę ich nie powstrzymała, poszłoby z dymem gospodarstwo – denerwuje się starsza kobieta.
Sprawdziliśmy. Wycinka topoli była legalna. – Wójt wydal pozwolenie – mówi Halina Drabik z Urzędu Gminy Ludwin. – Korzenie rozsadzały wał. Poza tym drzewa były stare. I jak to topole, zaczęły już obumierać.
Ale czy legalna była dewastacja terenu? O winnych pytamy w Wojewódzkim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych, który zlecił wycinkę. Roman Kasperek, dyrektor zarządu, najpierw w ogóle nie chciał rozmawiać. Potem zażyczył sobie na piśmie informacji, o który kilometr kanału chodzi. W czwartek nie potrafił udzielić informacji, kto wycinał topole. To samo w piątek. – Nie wskażę tak łatwo wykonawcy robót – mówi. – Wycinka dotyczy 350 różnych miejsc. Poza tym były pozwolenia, przetarg zgodnie z prawem. Wszystko gra. Powiadomię państwa, jak tylko ustalę, kto był wykonawcą wycinki we wskazanym miejscu – dodał.
W końcu w piątek tuż przed godziną 15 stwierdził, że wysłał do Dąbrowy komisję. Według niego w miejscu wycinki większych zniszczeń nie ma. A podpalenia to sprawka tamtejszych mieszkańców.
Mieszkańcy czekają tymczasem, aż ktoś po wycince posprząta i odpowie za zniszczenia. – Winni muszą się znaleźć – komentuje Józef Łobocki z biura Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody. – Odpowiedzą za wypalanie i spustoszenie terenu. Będziemy interweniować w zarządzie melioracji.