Od 5,4 tys. zł do ok. 6,5 tys. zł na rękę zarabiać będą burmistrzowie i wójtowie, jeśli w życie wejdą zapowiadane przez PiS 20-procentowe obniżki wynagrodzeń samorządowców.
Zapowiadany projekt ustawy przewiduje 20-procentowe obniżki pensji posłów i senatorów. Ale także marszałków województw, starostów, prezydentów i burmistrzów miast, wójtów i ich zastępców. Sprawdziliśmy, ile na tych zmianach straciliby samorządowcy z województwa lubelskiego.
Kiedyś już tak było
Wiesław Panasiuk, wójt gminy Biała Podlaska, zarabia 8097 zł netto. Po zmianach dostawałby ok. 6,5 tys. zł na rękę. Jak to komentuje?
– Przypomina mi to czasy minione, kiedy pierwszy sekretarz nakazywał, a reszta podkulała ogon – mówi nawiązując do decyzji prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o cięciach pensji. – To chyba samorządowcy powinni decydować o swoim regionie, a nie centrala. W końcu mieliśmy mieć decentralizację. To ministrom coś dano, a nie nam, więc dlaczego teraz się coś odbiera samorządowcom?
Będzie jak na Ukrainie
Podobnie zarabia (8 tys. zł netto) Dariusz Wróbel, burmistrz Opola Lubelskiego.
– Te obniżki to stricte populistyczny pomysł. Oczywista próba ratowania sondaży partii rządzącej, które słabną po kryzysie wywołanym przez ujawnienie afery związanej z przyznaniem ogromnych nagród dla ministrów – ocenia. – Bliskie w tej sprawie jest mi stanowisko Prezesa Związku Miast Polskich, który stwierdził, że pomysł forsowany przez Kaczyńskiego, to prosta droga do tego, co znamy zza wschodniej granicy. Tam niskie pensje w administracji sprawiają, że polityką zainteresowany jest wyłącznie aparat partyjny lub „biznesmeni”, którzy zarabiają gdzie indziej, a funkcji publicznych potrzebują do załatwiania swoich prywatnych interesów.
Podwyżek nie mieliśmy od 10 lat
Mniej od ww. burmistrzów zarabia Andrzej Chabros, wójt gminy Ludwin. Otrzymuje miesięcznie blisko 7 tys. zł na rękę. Po obniżce miałby ok. 5400 zł. On też uważa, że chodzi tu o przykrycie afery z nagrodami dla ministrów w rządzie PiS.
– Nie zniechęci to jednak ludzi do startu w najbliższych wyborach, bo do samorządu nie idzie się dla pieniędzy, ale po to, by pracować dla lokalnej społeczności – ocenia.
Jak podkreśla burmistrz Dariusz Wróbel, forsując niedawno ograniczenie liczby kadencji samorządowcom, rządzący tłumaczyli to potrzebą dopływu „świeżej krwi”.
– Jaka to motywacja dla nowych osób, których chce w samorządzie PiS, skoro będą oni zarabiać mniej niż średni personel kierowniczy w prywatnych firmach, przy ogromnej osobistej odpowiedzialności? Od 2007 roku przeciętna płaca w Polsce wzrosła o ponad 50 proc. Wynagrodzenia wójtów, burmistrzów i prezydentów miast nie zmieniły się od 10 lat, a w tym czasie inflacja realnie zmniejszyła je jeszcze o ponad 20 proc. – podkreśla Wróbel.
Fachowców nie będzie
– Jeśli obniżenie mojego wynagrodzenia wpłynie na stan skarbu państwa to w porządku. Zgadzam się. Ale nie podoba mi się to, że w tym samym czasie na ochronę pana Kaczyńskiego, szeregowego posła, przeznaczamy 1,5 mln złotych rocznie. To także pieniądze z naszych podatków – komentuje Jan Gędek, wójt gminy Janowiec (7,5 tys. zł netto). I podkreśla: Nie łudźmy się, że za średnią krajową na samorządowe funkcje wystartują kompetentni fachowcy.
Tadeusz Sawicki, wójt gminy Włodawa po 20 latach pracy na obecnym stanowisku zarabia na rękę 7,7 tys zł.
– To na pewno duże wynagrodzenie w stosunku do tych, którzy otrzymują minimalne płace. Jednak inna jest odpowiedzialność. Ponadto wójtowie nie mogą podejmować się jakichkolwiek innych płatnych zajęć – przypomina.
Nie więcej niż 12,5 tys. zł brutto
Dziś wynagrodzenie wójta (burmistrza, prezydenta miasta) ustala rada gminy w uchwale, wynagrodzenie starosty – rada powiatu, a marszałka województwa – sejmik wojewódzki. Ich maksymalne wynagrodzenie nie może być większe niż 7-krotność kwoty bazowej. Dziś to 1789,42 zł. Oznacza to maksymalnie 12,5 tys. zł brutto miesięcznie (nie wlicza się do tego tzw. trzynastki i nagrody jubileuszowej).
Krzysztof Jakubowski, prezes Fundacji Wolności
Na zapowiedź obniżenia wynagrodzeń samorządowców patrzę krytycznie. To zły pomysł, chociażby porównując ich zarobki do sektora prywatnego. Na przykład prezydent Lublina zarabia 12 tys. zł brutto, a początkujący programista w Warszawie może liczyć na 8-9 tys. zł. A przecież skala odpowiedzialności jest nieporównywalnie większa.
Obniżenie pensji przed wyborami może spowodować, że osoby kompetentne zrezygnują z kandydowania, bo stwierdzą, że w prywatnych firmach mogą zarabiać dwa-trzy razy więcej. To może również zwiększyć ryzyko zachowań korupcyjnych, bo niektórzy samorządowcy, przyzwyczajeni do pewnego poziomu życia, mogą zacząć kombinować, żeby go nie obniżać.