Około 70 osób przewija się każdego dnia przez całodobowy punkt pobytu dla uchodźców przy ul. Bursaki w Lublinie. W pomieszczeniach gwar jak w ulu. Biegają dzieci; ktoś przeszedł po dary; kilka osób szykuje kanapki, które ktoś inny za chwilę zawiezie na granicę.
Był pierwszy dzień wojny na Ukrainie. Wiadomości przekazywane przez telewizję i informację o tym, że w kierunku Polski przemieszczać będą się uchodźcy spowodowały, że lubelscy przedsiębiorcy zaczęli myśleć, jak mogą im pomóc.
- Akurat z pomieszczeń na dole wyprowadziła się jedna firma i mieliśmy dużo wolnego miejsca, w dodatku już wyremontowanego. Postanowiliśmy stworzyć tam miejsca dla uchodźców. Była 8 rano, a o 14.15 już przywożone były jakieś łóżka, materace, pościel i zaczęłyśmy to wszystko urządzać – mówi jednak z pracownic Multi Frigo, do którego należy budynek.
Ruszyła zbiórka, która dzięki zaangażowaniu się w nią członkiń Strefy Kobiet potoczyła się błyskawicznie. Były takie momenty, że drzwi dosłownie się nie zamykały, bo ciągle ktoś wnosił jakieś paczki. Do dziś w przestronnym magazynie znajdują się ogromne ilości pieluch, chusteczek, środków czystości i ubrań.
- Zapraszamy uchodźców oraz rodziny, które zapewniły im dach nad głową – słyszymy. – Wystarczy powiedzieć jakie są potrzeby, a na pewno pomożemy. Możemy w każdej chwili przygotować potrzebne rzeczy.
Na granicę i na miejscu
Ale to nie wszystko wolontariusze z ul. Bursaki wciąż jeżdżą na granice z Ukrainą i rozdają przygotowane w Lublinie kanapki, wodę, soki. Pomoc prowadzona jest też na miejscu. Część pokoi biurowych przekształcono na miejsca noclegowe dla 70 osób. Korytarz pełni funkcję placu zabaw.
- Najważniejsze jest to, żeby od naszych drzwi nikt nie odszedł bez pomocy. Dlatego zapraszamy każdego uchodźcę – zapewniają kobiety. – Staramy się, w ramach naszych możliwości, stworzyć im jak najlepsze warunki. Każdego dnia posiłki dowozi inna lubelska restauracja. Jest możliwość umycia się, przebrania, odpoczęcia po drodze i przed dalszą podróżą, bo staramy się, żeby pobyt u nas nie trwał dłużej niż 2 - 3 dni.
To, że uchodźcy czują się tam dobrze najlepiej widać, gdy… wyprowadzają się. W oczach jednego z maluchów pojawiają się łzy.
- Jak ci tu było? – pytam.
- Dobrze, szkoda, że musimy iść – przyznaje. Jego mama cierpliwie tłumaczy, że rodzina ma zapewnione miejsce w Niemczech u swoich bliskich i że będzie im tam dobrze.
- Szkoda – rzuca mimo to chłopczyk.
Do Szwecji i Australii
Na Bursaki trafiła też dwójka ledwo poruszających się staruszków z grupą nastolatków. Okazało się, że to dziadkowie, którzy zajmują się wnukami. Rodzice dzieci zostali na Ukrainie by walczyć. Starsi i młodsi chcieli jechać do dalszej rodziny w Szwecji. Żeby było to możliwe musieli załatwić szereg formalności związanych m.in. z opieką nad dziećmi. Dzięki pomocy wolontariuszy udało się to szybko załatwić. Podobnie jak pomoc niepełnosprawnej uchodźczymi w dostaniu się do rodziny w Australii.
Ale nie wszystko przy ul. Bursaki jest idealne. W cieniu pomocy rozgrywał się konflikt między współorganizatorkami pomocy. Udało się go załagodzić.
- Przy pomocy uchodźcom jest trudno, bo jest zmęczenie i są ogromne emocje dlatego tak ważne jest by je pokonać – słyszymy w Multi Frigo.