Znany lubelski adwokat stanął przed sądem. Zygmunt W. odpowiada za spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia. Mecenas jechał bez prawa jazdy, które stracił trzy lata wcześniej
- Motocyklista był agresywny, uderzał w dach mojego samochodu. Bałem się, że chce mnie skrzywdzić - przekonywał Zygmunt W. - Kiedy dojechałem do domu, czekałem na policjantów. Pojawili się po kilku minutach.
Mecenas odpowiada za spowodowanie wypadku, do którego doszło 1 maja, tuż przed godz. 19. Pan Jacek, mieszkaniec Lublina jechał swoją yamahą przez Al. Racławickie, w stronę ul. Lipowej.
- Nagle z parkingu przy KUL wyjechał czerwony nissan - wyjaśniał przed sądem motocyklista. - Kiedy wjeżdżał na jezdnię, na moment się zatrzymał. Myślałem, że mnie przepuszcza, ale ruszył zajeżdżając mi drogę.
Pan Jacek położył motocykl, by uniknąć uderzenia w auto. Kiedy wstał, biegł za nissanem. - Uderzyłem w bagażnik i krzyczałem stój, ale kierowca spojrzał w lusterko i odjechał - relacjonuje motocyklista.
Świadkowie wypadku zdążyli zapisać numery rejestracyjne nissana. Na nagraniu z miejskiego monitoringu widać, jak samochód wyjeżdża z parkingu w lewo, przecina podwójną, ciągłą linię i po wypadku odjeżdża.
Policjanci namierzyli Zygmunta W. chwilę po zdarzeniu. Okazało się, że 73-latek od 3 lat nie miał prawa jazdy. Stracił je za przekroczenie limitu punktów karnych. To efekt jazdy z nadmierną prędkością.
- Prowadzenie bez prawa jazdy to nie zbrodnia, ale 500 zł mandatu. Nie odjechałbym, gdyby nie agresja motocyklisty - przekonywał w sądzie Zygmunt W.
Wcześniej odmawiał składania wyjaśnień. Dopiero w sądzie zmienił zdanie. Przekonywał, że nie widział motocyklisty, który jechał z bardzo dużą prędkością. Właściciel jednośladu zaprzeczył: Mam już swoje lata i nie potrzebuję takich bodźców.
Dla motocyklisty wypadek skończył się licznym potłuczeniami i złamaniem ręki. Przez kilka tygodni mężczyzna nosił gips.
Prawnicy przed sądem
Niebawem na ławie oskarżonych zasiądzie syn Zygmunta W., Wojciech, również prawnik. Odpowie za oszustwa. Prokuratura postawiła mu dwa zarzuty.
Pierwszy dotyczy wyłudzania pieniędzy od znajomego - Marka Ł. Prawnik miał dostać od niego kilka pożyczek. Za każdym razem obiecując, że je odda. Marek Ł. do tej pory nie zobaczył nawet złotówki z pożyczonych 104 tys. zł. Z akt sprawy wynika, że Wojciech W. oszukał również swojego szkolnego kolegę. Od Marcina Ż. miał wyłudzić 90 tys. zł. Oskarżony nie przyznaje się do winy, grozi mu do 8 lat więzienia. Wcześniej został wydalony z zawodu. (jsz)