- Polska to mój kraj, Lublin to moje miasto - mówił w lipcu 2005 roku Akmal Shaikh, stracony we wtorek w Chinach za przemyt narkotyków.
Jest pan terrorystą?
- Pif! Paf! (śmiech). Wszystko napisałem na kartce, którą wręczyłem między innymi prezydentowi Lublina Andrzejowi Pruszkowskiemu. Tam jest mowa o prawdziwym dżihadzie, niemającym nic wspólnego z terroryzmem. Nie jestem terrorystą, uważam terrorystów za kryminalistów. Mój brat pracuje jako kierowca metra w Londynie. Mógł przecież zginąć w zamachach. Dżihad, o którym mówię, to pokojowa walka przy użyciu łagodnego głosu, to walka o dobre szkoły, szpitale, ośrodki leczenia uzależnień. Ja po prostu taką filozofię głośno deklaruję. Zresztą dżihad można wyznawać niezależnie od wiary. W Polsce szerzył go na przykład Jan Paweł II, który obalił komunizm.
To skąd w takim razie SMS-y z groźbami, które wysyłał pan m.in. do lubelskiego radnego Dariusza Jeziora? Skąd mail do banku, który postawił na nogi lubelską Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego?
- O SMS-ach i mailach, niestety, nie mogę teraz tu mówić. To sprawa ABW, ona się tym zajmuje. Powiem tylko, że radnego Jeziora znam od siedmiu lat. Był z żoną w moim domu na obiedzie. Jesteśmy w bardzo dobrych kontaktach. A do ABW nie mam żadnych pretensji, zabezpieczyli w moim mieszkaniu 70 różnych przedmiotów. Na wszystko się zgodziłem. Wykonują swój obowiązek.
Mówi się, że zbiera pan pieniądze na budowę w Lublinie meczetu. To prawda?
- Nie, nic takiego nie ma miejsca.
To czym pan się zajmuje w Lublinie?
- Jestem przedsiębiorcą. Moje kontakty tutaj, z Polakami, bardzo pomagają mi w prowadzeniu biznesu w Anglii.
Czy po całym zamieszaniu zamierza pan wyjechać z Polski?
- Ależ skąd! Polska to mój kraj, Lublin to moje miasto. Mam tu żonę, dwoje dzieci. Nigdzie nie wyjadę.
Rozmowę przeprowadzono w Lublinie w lipcu 2005 roku.