Wczoraj minął rok od śmierci Andrzeja Kota, lubelskiego grafika i rysownika. W dwóch miejscach otwarto wystawy jego prac.
Najpierw w gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej UMCS (Radziszewskiego 11) odbył się wernisaż prac artysty pochodzących ze zbiorów Józefa Jóźwika (na zdjęciu). Ekspozycja będzie czynna do połowy marca.
Wczoraj wieczorem tłum ludzi przyszedł do Domu Słów (ul. Żmigród 1) na promocja albumu „OT KOT”, którego wydawcą jest Jarosław Koziara oraz na otwarcie wystawy znanych i nieznanych prac Andrzeja Kota. Była też prezentacja strony internetowej poświęconej artyście i projekcja trailera nowego filmu dokumentalnego Grzegorza Linkowskiego „Życie na papierze”.
Kot, którego nie ma - wspomnienie Waldemara Sulisza
Andrzeja poznałem w 1986 roku. W pracowni plastycznej Teatru Osterwy (dziś jest tu restauracja Incognito). Andrzej Kot miał tam artystyczny przytułek. Biegł do teatru z oficyny graficznej mieszczącej się w Wojewódzkim Domu Kultury – po drodze rozdając znajomym świeżo odbite grafiki.
Do pracowni często pojawiał się Bogusław Linda, który reżyserował w Osterwie spektakl Moliere według Michaiła Bułhakowa. Andrzej, który żył w odrealnionym świecie – nie bardzo zdawał sobie sprawę, że siedzi przy stole – ze znanym aktorem.
Linda szybko zorientował się, że rysunki, którymi także został obdarowany – zdradzają rękę mistrza. Patrzył z charakterystycznym uśmiechem na Andrzeja – w jego oczach błyszczał podziw dla skromnego, niepozornego zecera, który z kaligrafii uczynił dziedzinę sztuki.
Niedługo potem nagle umarł Tomek, plastyk do którego przychodził Andrzej. Wsiadł w ukochanego Garbusa, odjechał parę kroków, zatrzymał się i zatrzymało się jego serce. – A to Tomek niecnota, zostawił na tym świecie Kota – powiedział mi ze smutkiem. I zaczął szukać kolejnego, artystycznego przytułku.
W tym szukaniu pędził coraz szybciej. Chudł, mizerniał, przez co jego płonące blaskiem oczy – były jeszcze bardziej wyraziste. Spalał się, od środka spalała go choroba. Grafiki i ekslibrisy – były kołem ratunkowym. Koło działało, dopóki coś w organizmie Andrzej nie pękło. Spalał się jak płomyczek ogarka.
Pamiętam, jak prof. Władysław Panas tłumaczył Andrzejowi, że jak człowiek jest pracowity – to Anioł Śmierci z tego świata go nie zabierze. Zabrał obu, jednego po drugim. Obaj byli bardzo pracowici. Teraz Kot, którego nie ma – jest w albumie Ot Kot.