Rozmowa z Rafałem Koszykiem, sprinterem z AZ UMCS, który pobiegł w sztafecie z ogniem olimpijskim, a po powrocie odwiedził pacjentów Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie.
– Nie do opowiedzenia. Największe wrażenie zrobił na mnie moment, kiedy odpalałem swój znicz. Uklęknąłem na jedno kolano, bo mam wielki szacunek do idei igrzysk. Kiedy podniosłem znicz do góry, oczy mi się świeciły, tłum zaczął wiwatować. Na ulicę wyszli żołnierze z jednostki wojskowej. Przybijałem im piątki. Z wrażenia nie pamiętam wszystkiego, ale mówili mi, że żołnierze salutowali.
• A jak to się stało, że wziął Pan udział w sztafecie?
– Zaczęło się od Facebooka, gdzie firma Samsung organizowała konkurs. Trzeba było udowodnić, dlaczego to akurat ty masz pobiec w sztafecie. Opisałem moją historię, kiedy wakacje w 2010 r. trafiłem
do szpitala na operację, a z powodu komplikacji przeszedłem ich pięć. Schudłem 16 kg.
Miałem problem z wejściem na drugie piętro. Ale w grudniu zdecydowaliśmy z trenerem, że będę przygotowywał się do sezonu. Chociaż było już późno, udało się. Poprawiłem swój życiowy rekord na 100 metrów i zdobyłem medal. Po kilku tygodniach przyszedł mail, że mnie wytypowali.
• A skąd pomysł na odwiedziny w szpitalu?
– W sztafecie biegła z nami Ala, która przeszła chorobę nowotworową. Kiedy mi o tym opowiadała, pomyślałem, że chcę, żeby duch tych igrzysk przyszedł do dzieci, które ten czas spędzą w szpitalu.