Na oddziale chirurgii szpitala im. Jana Bożego pacjenci leżą na korytarzu, choć sale świecą pustkami. Tak zdecydowała dyrekcja placówki.
Na chirurgii są dwa korytarze. Sale chorych wzdłuż jednego z nich są pełne chorych. Wzdłuż drugiego zupełnie puste. Na drzwiach każdej przylepiono karteczkę z napisem "sala chorych wyłączona decyzją dyrektora”.
Przed nieczynnymi salami stoją łóżka, w których leżą chorzy. - W sali nie wolno, a na korytarzu wolno? Gdzie tu logika? - dziwi się pielęgniarka.
-Nikt nie widział, aby coś, gdzieś się waliło - dodaje Bogusław Goljanek, chirurg. - Takie ograniczenia dezorganizują nam pracę.
Prof. Piotr Paluszkiewicz, ordynator oddziału chirurgicznego mówi, że wyłączenie części sal to nie jego decyzja. - Ja się na dachach nie znam - zapewnia. - Na drzwiach kazałem powiesić karteczki, aby każdemu choremu z osobna nie tłumaczyć dlaczego leży na korytarzu chociaż sala jest pusta.
Profesor Paluszkiewicz zapewnia, że chorym nie dzieje się krzywda: - Pacjenci płacą za leczenie w ramach ubezpieczenia więc należą się im dobre warunki do chorowania. Mimo infrastruktury urągającej ludzkiej godności, dajemy im ponadprzeciętnej jakości leczenie.
Zagrożone skrzydło dopuszczono do użytku pod pewnymi warunkami. - Nie mogą tam na stałe leżeć chorzy. Mogą natomiast znajdować się tam gabinety lekarskie lub diagnostyczne, bo do nich wchodzi się na krótko - mówi Cioczek. - Ponieważ strop jest drewniany, ewentualne zawalenie się będzie następować stopniowo. Najpierw będzie trzeszczeć i pękać. Trzeba go bacznie obserwować. I w razie niebezpieczeństwa ewakuować się.
Dyrekcja zapowiedziała wzmacnianie konstrukcji dachu w najbliższym czasie.