Lisy czekają aż ludzie skończą grillować i zostawią smaczne resztki, sarny spacerują po centrum, a dziki ryją w rabatkach. Dzikie zwierzęta coraz bardziej muszą się starać, by zaskoczyć mieszkańców miast. Być może dlatego lisom zdarza się nawet... ukraść buty.
Do wniosku, że piątek jest dobrym dniem, by napić się w Ogrodzie Saskim doszedł młody koziołek sarny. – Kręcił się koło stawów – powiadomiła nas Czytelniczka, która wracając z parku wstąpiła do naszej redakcji.
Gdy dobiegliśmy do Saskiego wciąż krążyli tam pracownicy Lubelskiego Centrum Małych Zwierząt wezwani przez strażników miejskich.
– Mieliśmy wiele telefonów. Mieszkańcy na bieżąco informowali, gdzie jest sarna – mówi nam Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej.
Zwierzę śledziły też zamontowane w parku kamery. – Na monitorach było widać, że sarna uciekła z parku w rejon al. Długosza – słyszymy od rzecznika. W tym samym czasie na transport czeka inna sarna schwytana na jednej z posesji przy ul. Koncertowej.
Strażnicy zaczajali się na sarnę nie po to, by wlepić jej mandat za spożywanie, bo wodę w Saskim można pić do woli. Sarny nie ścigali też za złamanie regulaminu Ogrodu Saskiego, bo wstępu zakazuje on tylko psom. Chodziło o to, by zwierzę, które wpadło na drinka, nie wpadło potem na samochód. Bo słowo „martwa” pojawia się niestety przy większości saren z tabelki prowadzonej przez Straż Miejską.
Tabelka ma już 23 pozycje, a to nie wszystko, bo wykaz kończy się na kwietniu. Tymczasem w zeszły poniedziałek w mieście udało się schwytać dwie sarenki. Jedną przy peryferyjnej ul. Grenadierów, za to drugą przy ul. Sowińskiego.
– Ostatnio mamy coraz więcej zgłoszeń o zwierzętach w centrum – mówi Gogola.
W Lublinie przodują zgłoszenia o lisach i to do tego stopnia, że zwierzęta dorobiły się w komendzie własnej, osobnej tabelki. W tej „księdze gości” są już 74 wpisy o wizytach rudzielców na ulicach biegnących obok lasu (Bursztynowa, Janowska), nieco dalej (Jutrzenki, Ułanów), jak i w samym centrum, z Ogrodem Saskim włącznie.
Lisie wycieczki do Saskiego niepokoją miejskich urzędników stroskanych o los mieszkających w parku pawi. To dlatego Ratusz próbował urządzić zasadzkę: zamknął raz bramy, ustawił pułapki, ale lisy przechytrzyć się nie dały. Potem w Urzędzie Miasta pojawił się pomysł, żeby zorganizować... odstrzał. Prezydent dowiedział się o tym z gazety i uznał, że pomysł jest postrzelony. Dlatego myśliwych nie będzie.
Po strzelby sięgnięto za to niegdyś w Białej Podlaskiej, dokładnie jesienią 2013 r., gdy dzień w dzień osiedle Za Torami odwiedzały dziki. Jednocześnie podrzucano dzikom pożywienie do lasu, by oduczyły się jadać „na mieście”. Podziałało.
– Sytuacja się uspokoiła – mówi Artur Żukowski, komendant bialskiej Straży Miejskiej.
O wiele łatwiej jest być dzikiem w Lublinie, bo jeden z nich stał się przed rokiem lokalną gwiazdką internetu, choć – jak to z takimi gwiazdkami bywa – nic specjalnego nie zrobił. Ot, po prostu położył się w kałuży na Krakowskim Przedmieściu. Żaden to wyczyn w porównaniu z tym, co umieją lisy z Zamościa.
– Czasem podkradną buty – zdradza Piotr Łachno, szef zamojskiego schroniska.
eb, dd