Tajemniczy „ktoś” zagrodził wjazd na dziki parking przy Rusałce. Kierowcy, którzy uciekali tu z płatnej strefy, przeżywają szok. Nie wiadomo, czy kiedyś tu wrócą. Ratusz nie przesądza, czy zdejmie samowolnie powieszony łańcuch, bo… również parking był samowolą
Rusałka przez długi czas była oazą darmowego postoju w ścisłym centrum. Ulica nie była włączona do Strefy Płatnego Parkowania, dlatego wielu kierowców właśnie tu zostawiało swoje auta, by dalej pójść pieszo. Po czterech latach strefa urosła i wchłonęła Rusałkę, ale i na to znalazł się sposób. Kierowcy parkowali na terenie zielonym niedaleko boiska. Aż do teraz.
W weekend ktoś zagrodził wjazd na plac rozwieszając łańcuch między dwoma słupkami. – To nie my – zapewnia Karol Kieliszek z Urzędu Miasta.
Ratusz przyznaje się tylko do słupków, które jesienią zeszłego roku poustawiał przy Rusałce, by ograniczyć możliwość postoju na trawie. Nie mógł całkiem zagrodzić wjazdu na plac, bo teren ma kilku właścicieli. Dlatego między słupkami dało się wjechać. Dało się, dopóki nie zawisł między nimi łańcuch.
Łańcuch wygląda na nowy, podobnie jak mocujące go kłódki. Przeszkoda rzuca się w oczy dzięki zamontowanemu na niej pachołkowi oznaczonemu nazwą jednej z lubelskich firm. – Sprawdziliśmy w tej firmie, nie wykonała tej przeszkody – mówi Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej.
Przez cały poniedziałek Ratusz nie zdecydował, czy zdejmie łańcuch. Uzasadnienie do jego zdjęcia dałoby się znaleźć, bo został przymocowany do miejskich słupków, a nikt nie pytał miasta o zgodę. Ale obecność łańcucha w tym miejscu jest bardzo na rękę władzom miasta, które starały się zniechęcać kierowców do parkowania w tym miejscu. Zniechęcać, bo karać za to nie mogły.
– Staraliśmy się uniemożliwiać kierowcom tu postój. Wysyłaliśmy tam patrol, który nie wpuszczał samochodów – przyznaje Gogola. – Mandatów za wjazd nie było, bo plac jest terenem prywatnym, a za niszczenie zieleni możemy karać tylko na urządzonych terenach, a tutaj jest dzika roślinność.