Kandydatów na strażników oceniał psycholog z poradni dla dzieci. Do finału dopuszczono osoby, które uznał za agresywne. Niektórym dopisano dodatkowe punkty. A to jeszcze nie wszystko…
Na składanie dokumentów było 10 dni. Choć regulamin pozwalał słać je pocztą, organizatorzy naboru kazali przynieść je osobiście. Straż Miejska tłumaczy kontrolerom, że chciała zakończyć rekrutację szybko, przed wyznaczonym przez policję terminem szkolenia jej zwycięzców. Sekretariat musiał być czynny w sobotę i niedzielę.
Zgłosiło się 129 osób, 60 nie spełniło wymogów formalnych, m.in. nie napisali dokumentów odręcznie, co miało służyć poznaniu ich pisma.
Rozmowy przeprowadzono z 61 osobami. Każda losowała zestaw dziewięciu pytań. By przejść dalej, musiała odpowiedzieć na siedem. Ogłoszenie milczało o tym, że trzeba znać trzy ustawy.
A z dokumentów wynika nawet, że jedną z osób powiadomiono o rozmowie cztery dni po jej terminie.
Dalej przeszły 24 osoby. Musiały pisać dyktando. Komisja nie określiła, ile błędów obniża ocenę. Tym, którzy mieli ich więcej, dawała tyle samo punktów, co tym piszącym lepiej. Części omyłek nie wychwyciła. Pracę z dwoma błędami uznała za bezbłędną i dała jej tyle punktów, co innej, w której znalazła dwa błędy, choć było ich sześć.
Później był test psychologiczny. Takie badanie za 2 tys. zł straż zleciła szefowej miejskiej przychodni pedagogicznej. Komendant tłumaczył, że miała ona odpowiednie kwalifikacje, by oceniać chętnych na mundur, bo kieruje "całym zespołem psychologów pracującym z dziećmi i młodzieżą rozwiązującym bardzo trudne problemy życiowo-dydaktyczne”.
Ale w finałowej dziewiątce znalazły się osoby, o których psycholog pisał, że są agresywne, łatwo wpadają w złość i są nieszczere. Co ciekawe, dwu osobom poprawiono oceny w formularzu z 39 na 40 punktów, czyli tyle ile wymagało minimum. Osoba odpowiedzialna za nabór wyjaśniała, że poprawki "wynikały z niedosłyszenia przeze mnie oceny”.
Dwie z pięciu osób, które dostały posadę, miały po 40 punktów. Tyle samo, co dwie inne, których nie wybrano. Komendant Waldemar Wieprzowski tłumaczył kontrolerom, że liczył się też "sposób ogólnej autoprezentacji”.
Straż twierdzi, że ściśle przestrzegała ustawowych procedur i informuje, że wniosła zastrzeżenia do protokołu kontroli.
– Wypowiedź z naszej strony będzie możliwa z chwilą oficjalnego ogłoszenia protokołu – ucina Ryszarda Bańka, rzecznik straży. Jakie skutki będzie mieć kontrola?
– Poczekajmy na wystąpienie pokontrolne z pełną oceną ustalonych faktów – mówi Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prezydenta.
Nieoficjalnie mówi się, że komendant może stracić posadę.