Maluchów porzuconych przez matki jest już 40 rocznie. Wiesława Sadowska razem z mężem prowadzą pogotowie rodzinne dla takich dzieci. W pogotowiu niemowlę czeka na uregulowanie swojej sytuacji prawnej.
Państwo Sadowscy są pogotowiem rodzinnym od sześciu lat. Mają czworo własnych dzieci. - A także czworo tych zostawionych przez biologiczne mamy - mówi pani Wiesława.
Przez te wszystkie lata zaopiekowali się już 26 dziećmi. - Swoje dzieci wychowaliśmy chyba dobrze. Już podrosły, najstarsza córka chodzi do II klasy technikum - opowiada pani Wiesława. - Bóg pozwolił nam zrobić coś dla innych. Bez dzieci nie wyobrażamy sobie życia.
Liczba dzieci pozostawianych w lubelskich szpitalach rośnie od 2004 roku. - Dlatego każdego roku musimy szukać kolejnych rodzin pełniących funkcję pogotowia rodzinnego - mówi Anna Pawlak, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. - W 2000 roku były w mieście dwa pogotowia rodzinne, a w nich 9 dzieci. Teraz mamy 7, a w nich 38 dzieci.
Biologiczne matki opuszczonych maluchów są w różnym wieku, o różnym statusie materialnym. - W większości jednak samotne, bez uregulowanego życia osobistego - twierdzi dr Maria Migielska-
Wołyniec, ordynator oddziału noworodków Szpitala Ginekologicznego przy ul. Lubartowskiej.
Dyr. Pawlak z MOPR dodaje, że często przyjeżdżają rodzić do miasta z małych miejscowości. - Bo u siebie nie chcą być naznaczone nieślubnym dzieckiem - mówi.
- Rocznie takich maluchów mamy dwoje, troje - mówi dr Irena Kawa ze szpitala klinicznego nr 4 w Lublinie.
Szpitale od razu zawiadamiają ośrodek adopcyjny. Ten umieszcza dziecko w pogotowiu rodzinnym. Tam mogą odwiedzać malucha rodziny starające się o jego adopcję. - Przychodzą, bawią się z dzieckiem, nawiązują więź - mówi Wiesława Sadowska.
A kiedy pewnego dnia zabierają dziecko na zawsze, Sadowskim łzy się w oczach kręcą. - To coś potwornego, bo to w pewien sposób nasze dziecko - wyznaje pani Wiesława. - Ale taka jest kolej rzeczy. Jesteśmy dla tych maluchów kołem ratunkowym, przejściową rodziną. Cierpimy, że odchodzą od nas, jednocześnie ciesząc się, że znajdują nowe rodziny.