– Artur powiedział mi, że się zakochał. Chciał ułożyć sobie z nią życie – opowiadał w środę przed sądem krewny Artura S. 47-latek odpowiada przed sądem za uduszenie swojej dziewczyny. Przez miesiąc mieszkał z jej zwłokami ukrytymi w wersalce
W 1994 r. Artur S. został skazany za zabójstwo. Ostatnie miesiące wyroku spędził w Zakładzie Karnym w Czerwonym Borze (pow. zembrowski). Wyszedł stamtąd pod koniec ubiegłego roku.
– Przyszedł do mnie. Wiedziałem, że był w więzieniu, ale nie wiedziałem za co. Mówił, że „siedział za błędy młodości” – zeznawał w środę przed sądem wuj mężczyzny. – Chciał zacząć wszystko od początku.
Rodzina starała mu się w tym pomóc. Szybko znaleziono stancję w kamienicy przy ul. 1 Maja. Mężczyzna zamieszkał tam sam. Z akt sprawy wynika, że Angelikę K. poznał w pobliskim barze.
– To była bardzo piękna kobieta – przyznaje właścicielka baru. – Widziałam ją kilka razy.
Po imprezie kobieta przenocowała na stancji. Rano oboje postanowili, że ze sobą zamieszkają. Sielanka szybko się jednak skończyła, bo Angelika była uzależniona od narkotyków i alkoholu. Miała napady agresji. Zaledwie tydzień po przeprowadzce miała wszcząć pierwszą awanturę.
– Artur wcześniej był grzeczny, kulturalny, dbał o wszystko. Zmienił się, jak poznał tę kobietę. Stał się wulgarny i agresywny – mówili na pierwszym etapie śledztwa świadkowie.
Przed sądem wuj zapewniał, że wcześniej 47-latek żył skromnie. Wystarczało mu 300-400 zł tygodniowo. Gdy związał się z nową partnerką zaczął żyć ponad stan.
– Wydawał nawet 200 zł dziennie. Mówiłem mu, że tak nie żyją nawet dyrektorzy – opowiadał wuj oskarżonego, który dawał mu pieniądze ze spieniężenia spadku. – Ta kobieta miała duże wymagania. Chcieli dla niej założyć salon kosmetyczny. Artur przychodził po pieniądze coraz częściej i brał coraz więcej. Wreszcie chciał zabrać wszystko, co mu się należało. Pokłóciliśmy się. Powiedział mi wtedy: „Pozwól mi żyć po mojemu”.
Mieszkańcy kamienicy przy ul. 1 Maja często widywali parę na klatce schodowej i na ulicy. Często szli za rękę. Czasami objęci.
– To byli tacy kulturalni ludzie – mówił jeden z sąsiadów. – Artur zawsze się przywitał. Czasami drzwi przytrzymał, jak się mijaliśmy.
Inaczej było jednak w czterech ścianach. Jeden z sąsiadów przyznał, że wracając późno do domu kilkukrotnie słyszał odgłosy bardzo wulgarnej awantury. Przeklinali oboje. Być może ona bardziej.
Pod koniec stycznia kobieta wyprowadziła się. Wróciła w środku nocy, przepraszając i dobijając się do drzwi. Artur S. wpuścił ją do domu, ale rano doszło do kolejnej, tym razem tragicznej w skutkach awantury.
Angelika oświadczyła, że wychodzi kupić narkotyki. Kiedy Artur S. próbował ją powstrzymać, oboje zaczęli się szarpać. Mężczyzna chwycił ją za szyję i udusił. Potem zacisnął na szyi Angeliki kabel od żelazka. Podłożył pod głowę zmarłej poduszkę i przykrył kocem. Sam przeniósł się do kuchni, gdzie spał na podłodze. Żelazko oddał zbieraczowi złomu. Po paru dniach ukrył ciało dziewczyny w wersalce, a mebel posypał proszkiem do prania.
Wtedy wpadł też w kłopoty finansowe i zaczął zalegać za czynsz. Właściciel mieszkania przyjechał je posprzątać i przyszykować dla nowego lokatora.
– Zadzwonił do mnie, żebym przyszedł, bo coś mu się nie podoba – zeznał mieszkaniec kamienicy przy ul. 1 Maja. – Wersalka była posypana białym proszkiem. Otworzyłem ją. Kucnąłem. Zsunąłem koc i zobaczyłem kobiecą stopę. Miała pomalowane paznokcie. Domyśliłem się czyje to zwłoki, bo widziałem tę dziewczynę parę razy. Potem przestali się pokazywać. Nawet się zastanawiałem, co się nimi stało.