Fundacja Skakanka w Lublinie musiała ograniczyć przyjmowanie i wydawanie darów, bo nie ma chętnych do pracy wolontariuszy. W gościnnym domu przy ul. Liliowej 5 nie będzie już przyjmowana odzież, bo nikt nie ma czasu na segregację darów, które w dużym stopniu nadają się tylko na śmietnik. Czy czas bezinteresownej pomocy zaczyna się kończyć?
Dokładnie tydzień po wybuchu wojny w Ukrainie lubelska Fundacja Skakanka otworzyła pierwszy magazyn przy ul. Łęczyńskiej 43. Od rana do wieczora (a także w nocy) można było zostawiać dary, a po pomoc rzeczową mogli się zgłaszać ci, którzy zaprosili uchodźców do własnych domów. Nikt nie odszedł z pustymi rękami.
– Dlatego tym bardziej jest mi przykro, że musieliśmy ograniczyć godziny funkcjonowania – przyznaje Tamara Rutkowska, prezeska Fundacji Skakanka. – Teraz działamy od godz. 15. Rano jesteśmy zamknięci, bo pierwsza pani koordynator nie podołała. Druga już sygnalizuje, że nie ma czasu na swoje życie. Szukałam wolontariuszy, którzy mogliby rano zająć się przyjmowaniem i wydawaniem pomocy, ale bez efektu.
Żeby znajomi widzieli
Rutkowska opowiada, że w odpowiedzi na jej wpisy w mediach społecznościowych, pomoc deklaruje wiele osób. Piszą, że pojawią się rano.
– A potem nie przychodzi nikt. Dzwonię, ale nikt nie odbiera telefonu. Tak sobie myślę, że ludzie publicznie obwieszczają, że są gotowi do działania, żeby pokazać się w dobrym świetle. Tylko tyle – stwierdza gorzko.
Podkreśla, że gdyby znaleźli się chętni do pomocy, to mogłaby działać w szerszym zakresie. Fundacja podpisała umowy na przekazywanie żywności z trzema sklepami. Wieczorami sama jeździ, żeby odbierać towar.
– Gdyby znalazł się kierowca z większym samochodem, to takich umów można byłoby podpisać więcej. Bo potrzeby są z dnia na dzień coraz większe – mówi prezeska Skakanki.
Wielkie czyszczenie piwnic
– To już nie jest tak, że ludzie w ramach pomocy czyszczą swoje szafy. Teraz czyszczą już piwnice. To, co jest przekazywane jako pomoc dla uchodźców, coraz częściej nadaje się tylko do wyrzucenia – przyznaje Łukasz Stoma z „Liliowa 5 - Pomoc Ukrainie”.
W prywatnym domu, w którym przed wyjazdem do Niemiec, Francji, Włoch czy Hiszpanii mieszka jednorazowo nawet 80 osób, do niedawna przyjmowano odzież.
– Teraz prosić będziemy tylko o nową bieliznę i żywność – zapowiada Stoma. – O ubrania zadbają osoby, do których uchodźcy trafiają docelowo.
Suknia ślubna i pokrowiec na garnitur
– Na początku ludzie rzeczywiście przynosili to, co było najbardziej potrzebne: buty, ciepłe kurtki, spodnie, swetry – wylicza. – Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Kiedy poprosiliśmy o torby i walizki, to dostaliśmy m.in. pokrowiec na garnitur. Zdarzają się też np. brudne obrusy, podarte koszulki czy kawałki połamanych nosidełek dla dzieci.
Przy Liliowej 5 nikogo nie dziwią już błyszczące brokatowe torebeczki z ubiegłego wieku czy połyskujące szpilki z wydłużonymi noskami. Nie dziwią telefony z pytaniem, czy przyda się stary drapak dla kota.
– W jednej z toreb znalazłam suknię ślubną. Może by się komuś przydała, gdyby nie była stara i pożółkła. Bardzo często jest brudna bielizna. „Hitem” był zużyty pampers zawinięty w sukienkę z aksamitu. Cała kreacja została zutylizowana, bo miała chyba ze 40 lat i była mocno pogryziona przez mole – opowiada wolontariuszka z jednego z większych punktów przyjmowania pomocy w Lublinie. Prosi, żeby nie pisać z jakiego.
Pomagając, myślmy o sobie
– Boję się, że bezinteresowna chęć pomagania uchodźcom właśnie mija – uważa Tamara Rutkowska. – Ja wiem, że jest ciężko, też jestem zmęczona. Skoro jednak podjęliśmy się pomocy, skoro ludzie nam zaufali, to nie możemy się zatrzymać.
– Z każdym dniem ludzi potrzebujących jest coraz więcej. I ta pomoc jest udzielana. Nie przez instytucje, tylko przez ludzi o ogromnych sercach. I ich zapał nie gaśnie – uważa Łukasz Stoma. I apeluje, by pomagać z głową. – Nie powinno być to czyszczenie piwnic i przekazywanie śmieci. Pomagając, myślmy o sobie. Zastanówmy się, co sami chcielibyśmy w takiej sytuacji dostać.