Miejska szubienica będzie mieszkaniem. Właściciel właśnie remontuje zabytkowy obiekt, błędnie zwany domkiem kata. – Zapewniam, że tam nie straszy – mówi architekt, autor realizowanego projektu
- Robiliśmy wiele zabytkowych obiektów, to nie jest dla nas nowość ale przyznam, że ten w Lublinie jest wśród nich taką perełką – mówi krakowski architekt Piotr S. Wiśniewski, który na zlecenie właściciela nieruchomości przy al. Długosza, zmienił starą miejską szubienicę w mieszkanie. – Usunęliśmy wszystko to, co było wtórne. Nie wróci na przykład drewniana dobudówka służąca za klatkę schodową. Teraz będą schody wewnętrzne. Znika też tynk na elewacji, który pojawiał się w czasie zaboru austriackiego.
Już z ulicy widać, że ośmioboczny, bardzo charakterystyczny budynek wygląda inaczej niż dotychczas. Przechodnie będą oglądać ceglane i kamienne mury. Zgodnie z ustaleniami z konserwatorem zabytków ze ścian maja być usunięte cegły współczesne (robione metodą mechaniczną) a na ich miejsce mają być wmurowane robione ręcznie.
– Skorzystamy z materiału rozbiórkowego albo zamówimy w firmie, która zajmuje się robieniem takich cegieł, na przykład na potrzeby prac na Wawelu – dodaje architekt.
Trwający remont to duża zmiana dla zabytkowej budowli pamiętającej – jak chcą jedni 1408 rok (wzmianki o zlokalizowanym tu obiekcie drewnianym) a inni 1595 (cytowana przez historyków data widniejąca nad drzwiami).
Stała pusta od wielu lat. Lokatorzy, którzy tu mieszkali od czasów powojennych - z tak zwanego kwaterunku - wynieśli się, gdy szubienica trafiła w ręce prywatne. Była w tedy w fatalnym stanie. W dokumentach Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków są fotografie z 1981 roku pokazujące ówczesne mieszkanie z piecem i elektryczną grzałką wiszącą na środku ściany salonu.
Już 13 lat temu było pozwolenie na rozbudowę i adaptację budynku na cele handlowo - usługowe. Miała tam powstać kawiarnia i galeria. W zeszłym roku właściciel się zmienił. Do końca roku mieszkanie powinno być gotowe.
- Wewnątrz wszystko ma być jak najprostsze, właścicielowi zależy by wydobyć urodę i specyfikę tego budynku. Na parterze ma być pomieszczenie używane jako salon, na piętrze, na antresoli sypialnia, łazienka – wylicza architekt. Pytany czy dużą willę można by było postawić za pieniądze wkładane w zabytkową nieruchomość dyplomatycznie odpowiada: Myślę, że sporą.
Dawno, dawno temu
Historia szubienicy przy al. Długosza to esencja historii miasta. Jej lokalizacja mówi gdzie, w czasie gdy powstawała, kończył się Lublin. Szubienice były zawsze na granicy ziemskiej własności miasta, ale w miejscu uczęszczanym. Takie było przecięcie traktów do Krakowa i do wsi Czechów. Widok wiszących ciał skazańców miał być przestrogą i pełnić funkcję wychowawczą.
Wiosną 1595 roku w ówczesnym budżecie miasta zapisano wydatek 1 zł i 26 groszy na 2 garnce wina wykorzystane przez rajców miejskich gdy targowali się z murarzem Dudkiem o cenę postawienia szubienicy. Budowa kosztowała Lublin 318 zł. W szczegółowym rachunku jest pozycja 4 groszy dla czterech chłopów, którzy zanieśli do kowala Piwka dębowe drzwi do okucia, 2,15 zł dostał ślusarz za zamek a złotówkę i 2 grosze Żyd za farbę do pomalowania.
Sądząc z listy wydatków na murowanym trzonie znajdował się drewniany taras z balustradami. Natomiast na rysunku Hogenberga widać że szubienica ma murowany krenelaż (jak miejskie mury). Na pewno nie miała dachu. Ten pojawił się w czasach zaborów. Wojska austriackie zamieniły ją wówczas na prochownię. Gdy Feliks Bieczyński założył ogród miejski chciał odzyskać nieruchomość i urządzić w niej dom dla ogrodnika.
Projekt zakładał urządzenie mieszkania dla ogrodnika, skład narzędzi potrzebnych mu do prac, mieszkanie dla plantatora morwy białej lub dzierżawcy plantacji morwowej i skład narzędzi dla niego oraz dwie sale oprzędzalni jedwabnic. Bieczyński w części Ogrodu Saskiego (na 6 morgach w sąsiedztwie szubienicy) chciał sadzić morwy i hodować jedwabniki. W rozbudowanej szubienicy-prochowni widział miejsce temu służące. Część prac wykonano, budynek zyskał podział na kondygnacje, drewnianą przybudówkę – wszystko to, co współcześnie zlikwidowano wracając do historycznego wyglądu.
– Można powiedzieć, że wtórny jest tylko dach – dodaje architekt Piotr S. Wiśniewski, który mówi, że zabytek nie ma żadnego podpiwniczenia, a podczas prac nie natrafiono na nic niezwykłego i zapewnia, że spędził w nim sporo czasu i nic nie starszy.
Korzystałam z opracowania Jadwigi Czerepińskiej przygotowanego w 1981 roku na zlecenie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Lublinie