Nauczyciele, którzy sprzedają podręczniki łamią prawo – przypominają urzędnicy lubelskiego Ratusza. Pismo na ten temat w przyszłym tygodniu otrzymają dyrektorzy wszystkich lubelskich szkół. To efekt działań księgarzy, którzy są na progu bankructwa.
Od kilku lat księgarze walczą o klienta z przedstawicielami wydawnictw, którzy sprzedają książki bezpośrednio w szkołach. Ci oferują nauczycielom nie tylko podręczniki. Często w zamian za złożenie zamówienia obdarowują ich drobnymi upominkami, takimi jaki: kubki, długopisy, wieczne pióra, a nawet czajniki. Z kolei szkoła zbiera punkty, które może wymienić na darmowe komplety dla biedniejszych dzieci lub komputer. Nic dziwnego, że szkół, które nie „bawią się” w handlowanie, jest coraz mniej.
– Nigdy nie sprzedawaliśmy książek w szkole – mówi Teresa Lipiec, zastępca dyrektora Gimnazjum nr 1 w Lublinie. – Nie mamy na to czasu, zajmujemy się bardziej pożytecznymi rzeczami.
Członkowie lubelskiego oddziału Stowarzyszenia Księgarzy Polskich wystosowali apel do kuratorium i prezydenta miasta. Proszą w nim o „podjęcie zdecydowanych działań w celu całkowitej likwidacji nielegalnej sprzedaży podręczników w szkołach”. – Nauczyciel wykorzystuje swoje stanowisko i zmusza rodziców do zakupu książek bezpośrednio u niego – mówi Grażyna Wysocka ze stowarzyszenia. – Nie wystawia faktur, a ewentualny zysk bierze do kieszeni. Potem rodzice ze łzami w oczach przychodzą do nas i proszą o rachunki, potrzebne do otrzymania stypendium socjalnego.
– Szkoła nie jest od tego, by handlować podręcznikami – przyznaje Piotr Burek, zastępca dyrektora Wydziału Oświaty i Wychowania w lubelskim Ratuszu. – Nauczyciele łamią prawo, bo nie odprowadzają podatków. Dlatego zamierzamy w ostrych słowach przypomnieć dyrektorom, że tego robić nie wolno. I ostrzeżemy, że może się to skończyć interwencją takich służb jak Urząd Skarbowy – zapowiada dyrektor Burek.
Zakaz handlu podręcznikami w szkołach wprowadzili dwa lata temu prezydenci Szczecina i Łodzi. – Chcieliśmy w ten sposób pomóc księgarzom. I udało się. Jak dotąd nikt tego nie próbował obejść. Nie były nawet potrzebne żadne kary – mówi Kajus Augustyniak, rzecznik prezydenta Łodzi.