Rozmowa z Beatą Szczerbińską-Budzyńską, wychowawczynią klasy 3 F w II LO im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie
• Takiej kreacji na lubelskich studniówkach jeszcze nie było. Skąd pomysł?
– Chciałam uczcić swoją klasę. Dostałam ją „w spadku” w drugim roku nauki. Czas na integrację był więc znacznie krótszy. Klasa jest zgrana, uczniowie się szanują, ale przyjaźnią się kameralnie w mniejszych grupkach. W trzeciej klasie poczuli, że coś się kończy i teraz nadrabiają towarzyskie zaległości. Ja też poczułam, że coś się kończy i bardzo tego pożałowałam, bo bardzo się z nimi zżyłam. I to właśnie z tych uczuć zrodził się pomysł na studniówkową kreację.
• Podobno powstawała ona do ostatniej chwili.
– Najpierw poprosiłam uczniów o zgodę na takie wykorzystanie ich wizerunków podkreślając, że albo będzie to spódnica z podobiznami wszystkich, albo rezygnuję z pomysłu. Zgodzili się. Rozrysowałam więc spódnicę, którą uszyły mi dwie najlepsze krawcowe - moja mama i ciocia. I poprosiłam, żeby każdy wskazał miejsce, w którym chce się znaleźć. Jedni mają dystans do siebie, inni nie. Jedni celowo chcieli być z tyłu, a innym zależało na przodzie. To wszystko ich wybór. Rzeczywiście jeszcze na dzień przed balem kreacji nie miałam, bo nie każdy zdołał mi wcześniej wysłać swoje zdjęcia.
• Zdjęcie wykonane specjalnie na tę okazję.
– To miało być selfie. Podczas obrabiania tych fotografii przyglądała się swoim uczniom z innej, bardziej osobistej strony. Wiele mi te zdjęcia o nich powiedziały, bo jedni zrobili sobie bardzo żartobliwe, inni poważne, a jeszcze inni sięgnęli po stylizacje. Potem drukowałam je na domowej drukarce atramentowej i naprasowywałam żelazkiem. Był strach, że któraś twarz nie wyjdzie. Wtedy zostałabym na studniówkę bez kreacji.
• Jakie były reakcje?
– Tylko pozytywne. Świetnie zareagowali rodzice, którzy przyszli popatrzeć na poloneza i odnajdowali na spódnicy swoje dzieci. Śmiesznie było i bardzo miło.
• Co teraz stanie się ze spódnicą.
– Był pomysł, że na studniówce uczniowie będą składać na niej autografy, ale pisak do tkanin potrzebuje czasu, żeby wyschnąć. Dlatego, żeby się nic nie rozmazało, będzie temu poświęcona godzina wychowawcza. Potem spódnica trafi do szkoły i będzie naszym klasowym tablo.
• Uczy pani wiedzy o kulturze i przygotowuje młodzież do matury z historii sztuki, ale przede wszystkim prowadzi wiele zajęć poza programem nauczania.
– To bardzo ważne. Podczas 45 minut lekcji nie mogę poświęcić czasu każdemu. Przy projektach każdy jest indywidualnością. Zdarza się więc, że siedzimy po godzinach w kucki lub na czworakach i coś kleimy lub lepimy. To integruje. Wiele można się o młodzieży wtedy dowiedzieć. To takie kameralne godziny wychowawcze.
• Znajduje na nie pani czas?
– Nauczycielem trzeba być z pasji. Bardzo często to uczniowie wychodzą z inicjatywą. Mówią: „Sorko, zróbmy coś”. Zresztą oni bardzo często wybierają Zamoy, bo w tej szkole się dużo dzieje. Są przeróżne akcje, takie jak np. Zwierciadła czy Coffe Zamoy. Nie mogę im powiedzieć, że mam za dużo na głowie. Z ogromną przyjemnością angażuję się w dodatkowe zajęcia. Na przykład z Anną Łukaszczyk wchodzimy z młodzieżą w przestrzeń miejską. To np. akcje promujące ulicę Ogrodową czy tegoroczna wystawa poświęcona uczniom szkoły walczących w wojnie polsko-bolszewickiej (z Muzeum Brama Krakowska). Uwielbiam to robić. To moja pasja.