– Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie lublinianki, które pomagają uchodźcom. Skala tej pomocy przeszła już chyba najśmielsze oczekiwania nas wszystkich – mówi Agata Gwiazda, która swoją restaurację w Lublinie przemieniła w regularny punkt pomocy
Rozmawiamy, stojąc w „magazynie”, zorganizowanym w sali restauracyjnej Zajazdu pod Gwiazdami. Pełno w nim kartonów. Po jednej stronie ubrania, po drugiej żywność. Jeszcze indziej – środki czystości. Zresztą dary porozstawiane są także w innych pomieszczeniach i pod wiatami we wspaniałym ogrodzie. Tam prym wiodą wózki i klatki dla zwierząt.
Ochotnicy w blokach startowych
– Dziś tego wszystkiego jest mało – śmieje się Anna Gwiazda-Krzemińska, druga z sióstr, które poświęcają pomocy uciekającym przed wojną całe serce. – Właśnie czekamy na cztery busy z Włoch. Wolontariusze wciąż dopytują, kiedy przyjadą. Są gotowi do rozpakowywania.
– Ludzie wspaniale zareagowali na informacje o tym, że potrzebna jest pomoc. Właściwie wszystko odbywa się na Facebooku. Wystarczy napisać, czego brakuje i pomoc płynie wartkim strumieniem – mówi pani Agata i wylicza, że w magazynie Zajazdu pod Gwiazdami były już dary od przyjaciół z Włoch, z Niemiec, ze Szwecji, a nawet ze Szkocji.
Rzeczy przekazywane są później do miejsc, w których mieszkają – na stałe lub tylko na jedną noc – uchodźcy. Potrzebne jest wszystko, bo uciekając przed wojną, ludzie nie mają dosłownie nic. Dlatego oprócz żywności czy ubrań, potrzebne były m.in. materace, łóżka czy kuchenki mikrofalowe. Ale udało się także zdobyć wózki inwalidzkie i kule ortopedyczne. Bo zorganizować trzeba wszystko to, co jest niezbędne.
Przetarcie szlaku
– Dary przekazywane są od nas m.in. do szkoły przy ul. Rzeckiego w Lublinie, do Nałęczowa, na Politechnikę. Takich miejsc jest coraz więcej – mówi pani Anna i od razu podkreśla: – My byśmy tutaj same nic nie zdziałały. To jest praca wielu osób, adwokatów, lekarzy, stomatologów i przede wszystkim wspaniałych lublinianek ze Strefy Kobiet, które angażują się na 100 procent. Wszyscy, jeśli jest taka potrzeba, pracują 24 godziny na dobę.
Kobiety nie chcą, żeby mówić tylko o nich, ale ich rola w koordynacji pomocy jest nie do przecenienia. Agata Gwiazda, razem z mężem siostry, byli prawdopodobnie pierwszymi Polakami, którzy po wybuchu wojny pojechali na Ukrainę z transportem darów.
– Jeszcze na granicy do końca nie wiedzieliśmy, dokąd mamy jechać: czy to będzie Lwów, Kijów, czy Iwano-Frankowsk. Ostatecznie okazało się, że wyczyn nie był znaczący, bo mieliśmy dojechać zaledwie do Rawy Ruskiej (miejscowość tuż przy granicy z Polską – red.) – śmieje się kobieta. – Ale miło nam się zrobiło, gdy usłyszeliśmy potem w PCK, że byliśmy pierwsi i przetarliśmy szlaki.
Co będzie dalej? – Będziemy pomagać tak długo, jak długo będzie to potrzebne – mówią zgodnie siostry. I od razu padają plany: stworzenie dużego magazynu w namiocie w głębi ogrodu. A może uda się utworzyć też punkt w centrum Lublina, w którym będzie można prowadzić różnego typu poradnictwo, pomagać podwyższać kompetencje zawodowe, znajdować pracę? Pomysłów jest mnóstwo. Zapału też.