– Zajmujemy przestrzeń, krzyczymy i jesteśmy w różnych działaniach – rozmowa z Rozalką z ruchu Plakaciary przeciw przemocy wobec kobiet
- Coraz bardziej was widać na ulicach Lublina.
– Lublin robi, co może. To nie jest garstka ludzi, a cała masa, która ma dosyć. Poza klasycznymi demonstracjami czy spacerami były i blokady – piesze i samochodowe, akcje wlepkowe i plakatowe. Lublin działa cały czas, chociaż nie zawsze w sposób głośny i widoczny od razu. Czasem jest to Strajkowa Partyzantka i działania indywidualne. Zajmujemy przestrzeń, krzyczymy i jesteśmy w różnych działaniach.
Właściwie wystarczy się przejść kawałek i rozejrzeć, by dostrzec pojawiające się codziennie piorunki czy inne wlepki. Z „większych akcji” było chociażby plakatowanie hasła na Domu Słów: „Jeśli nie chcesz mojej zguby, równe prawa daj mi luby”.
- Jakie są plany na dalsze działania?
– Ciężko powiedzieć, co będzie później. Na pewno są jakieś plany i to nie tylko takie „ogólne”, ale ciągle w głowach ludzi rozkwitają nowe pomysły na indywidualne działania. Biorąc pod uwagę ostatnie sytuacje, chociażby w Warszawie, ciężko jest wcześniej powiedzieć ludziom, czy coś będzie i jak będzie. Nie możemy tak naprawdę być pewne, że wszystko wyjdzie zgodnie z planem, a policja „przez przypadek” nas wszystkich nie zamknie.
Jeśli ktoś nie może już usiedzieć w domu, czemu się nie dziwię, bo sama nienawidzę bezczynności, ciągle trwa wydarzenie dostępne na Facebooku – Strajkowa Partyzantka. To czas na przejmowanie tego. co do nas należy – naszych ulic. Akcje plakatowania prawdopodobnie będą nam towarzyszyć jeszcze przez kilka dni. Jest możliwość działań własnych – w sieci są dostępne pliki z plakatami. Naklejenie kartki to nie jest ciężka praca, a daje naprawdę bardzo dużo.
- Plakatujecie w nocy, wieczorem? Zbiera się grupa, która się zna i sobie ufa, czy też dołączają ludzie nowi, którzy chcą się w takie akcje włączać?
– To zależy, o którą akcje pytasz. Strajkowa Partyzantka jest dostępna dla wszystkich. Ludzie nie muszą się nigdzie zgłaszać, mają pliki i to od nich zależy wybór czasu. Dom Słów czy Galeria Labirynt udostępniły ściany pod plakaty, było więc wszystko pod ich okiem, klejone w ciągu dnia, dla ich i naszego bezpieczeństwa.
Jeśli ktoś nie lubi ludzkich spojrzeń, pewnie wybierze wtedy noc. Wlepkowe akcje nie wymagają wielkiego zaangażowania nocnego. Można wyjść chociażby z psem i złapać okoliczne słupy, wtedy też będzie OK. Jako że nie są to działania masowe (takie jak demonstracje), to pewnie każdy robi w swoim zaufanym gronie.
Wiesz, teraz ciężko jest mieć pewność, kto się zgłasza po drugiej stronie komputera. Przynajmniej ja mam zawsze trochę tego strachu, że nie wiem, kto tam jest. Przyszły takie czasy, że z domu czasem strach wyjść do kogoś nowego.
- Jak długie jest życie takich plakatów na ulicy?
– Bardzo krótkie. Niestety, ciągle komuś przeszkadza mówienie prawdy. Są miejsca, które są ciężko dostępne, to przetrzyma się czasem nawet tydzień, ale moim zdaniem to sukces totalny. Większości nie ma już rano albo max po 24h. Ludzi boli to, że się mówi.
- A jak takie akcje mają się do kwestii zaśmiecania przestrzeni?
– To jest od zawsze kwestia mocno sporna. Ale na ulicach codziennie pojawiają się miliony reklam i plakatów sklepowych czy teatralnych. Wtedy już nie są problemem, prawda? Nie używamy też, nie wiadomo jakiego sprzętu – tylko kartka i klajster z mąki ziemniaczanej. Nie trujemy środowiska, nie giną przez nas ani ludzie, ani zwierzęta. Jak nikt nie będzie zrywał (a to najczęściej z tego powodu kartki lądują na ziemi), to nie będzie śmiecenia, bo one cudownie się same trzymają na ścianach. Jesteśmy w tej kwestii dużo „bezpieczniejsze” niż masowe klejenie reklamowe. Dlaczego takie hasło ma być zaśmiecaniem, na które wszyscy piszczą, a sklepy nie mają problemów? Bo płacą więcej? Polityka pieniądza wychodzi tutaj bardzo mocno, a przecież my też płacimy podatki. Za długo kazali nam milczeć i znosić kary za „bycie gorszą płcią”.