50 niemieckich chlebaków, 50 noży, 8 kg krojonego tytoniu, 25 saperek i łopat, 10 siekier. Mięsne konserwy, smalec, słonina, dwukrotnie wędzona wędlina i makaron w ilości wystarczającej dla 80 osób na 3-4 dni walki. Taką listę zakupów w lipcu 1944 dostał od dowódcy młody lublinianin, który brał udział w powstaniu warszawskim. W sobotę Tadeusz Pietrzyk weźmie udział w rocznicowych uroczystościach. Jak co roku
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Dziś pan Tadeusz ma 90 lat. Mieszka w śródmieściu Lublina. Na spotkanie przychodzi z oliwkowym chlebakiem z logo Muzeum Powstania Warszawskiego. Telefon nosi na smyczy z takim samym znakiem. Pytany, czy często wspomina powstanie i komuś o nim opowiada, kręci głową.
– E, nie. Tylko jak się spotykamy w Warszawie, to rozmawiamy. Kiedyś widywaliśmy się 1 sierpnia na Powązkach, a teraz na oficjalnych uroczystościach. Ale jest nas coraz mniej. Z mojej kompanii 1114 ppor. „Andrzeja Prawdzica” zostało nas dwóch – mówi cicho.
Dwie ucieczki
Rodzice pana Pietrzyka pochodzą z Lublina. Ale wojna zastała rodzinę na Wołyniu, w Dubnie. – Ojciec miał tam pracę i tam mieszkaliśmy – wspomina pan Tadeusz, który urodził się w Dubnie w 1925 roku i zanim znalazł się w Warszawie najpierw uciekł z niemieckiego transportu, którym okupant chciał go wywieźć na roboty. A później, już w Lublinie, uciekł z obozu z ul. Wesołej, bo z innymi młodymi mężczyznami był wcielony do Służby Budowlanej Baudienst. Była to forma przymusowej pracy Polaków na rzecz III Rzeszy.
– Niemcy brali na roboty mój rocznik. Z transportu uciekłem w Przemyślu. I z tego Przemyśla przyszedłem, głównie nocami, do Lublina. Tu miałem rodzinę. A jak mnie wzięli do Baudients to uciekłem do Warszawy, do kuzynów, Kazimierza Czyża i Bolesława Czyża. Oni byli w AK. Trafiłem do kompanii 1114, gdzie Kazimierz Czyż ps. Andrzej Prawdzic był dowódcą. To było dla mnie oczywiste, że byłem w konspiracji i poszedłem do powstania. Miałem 19 lat, byłem dorosły, sam o sobie decydowałem – opowiada.
To od ppor. Prawdzica „Tadek”, bo taki miał pseudonim konspiracyjny, dostał w lipcu 1944 roku rozkaz przygotowania dla kompanii żywności na 3-4 dni. Na tyle dni przewidywano walki o oswobodzenie Warszawy.
Nie zdążę zapuścić zarostu
– Miałem 10 tys. złotych, a zakupy robiłem na tzw. Karcelaku i na Targowej, gdzie były rzeczy z niemieckich magazynów i transportów. Nawet broń. Konserwy kupowałem po 3-4 sztuki i woziłem w teczce do mieszkania, które było skrzynką kontaktową. Zakupy, które miały być aprowizacją dla 80 osób oraz potrzebne w czasie powstania rzeczy – chlebaki, saperki, noże, tytoń, berety trafiły – jak wspomina Pietrzyk – na miejsce koncentracji przywiezione dwoma dorożkami.
Pan Tadeusz do dziś ma biało-czerwoną opaskę. Opaski dla powstańców kupowała „Sława”, żona dowódcy. W jednej z drukarń na Starym Mieście nadrukowano na nich orzełka, litery W.P. i numer kompanii. Napis powstały w lipcu 1944 roku jest czytelny do dziś, choć z dawnej opaski został tylko fragment.
– 1 sierpnia miałem się zameldować o godz. 16 w gmachu Rady Głównej Opiekuńczej przy placu Dąbrowskiego. Wówczas miała być godzina „W” i początek powstania. Nie myślałem, że może się stać cos niedobrego, że mogę zginąć lub zostać ranny czy nawet kaleką. Przygotowałem bieliznę, ubrania a przede wszystkim swojego mausera. Martwiłem się, że mam zbyt mało naboi, ale liczyłem, że zdobędę karabin, a mauser będzie tylko bronią dodatkową. Trzy, cztery dni szybko miną i Warszawa będzie wolna. Zrobiłem kanapki. Nie zabrałem nawet maszynki do golenia, bo wówczas goliłem się raz na 10 dni – relacjonuje Pietrzyk.
Szturm na pocztę
2 sierpnia brał udział w zdobywaniu gmachu Poczty Głównej przy pl. Napoleona. W ręce powstańców trafiła wówczas broń, amunicja, wyposażenie wojskowe, a nawet duży wybór papierosów.
– Pamiętam, że gdy minęło podniecenie towarzyszące szturmowi na pocztę, czułem się bardzo zmęczony i senny. W następnych dniach powstania spałem rzadko i krótko – wspomina były powstaniec, który następnego dnia brał udział w ataku na pierwszy warszawski wysokościowiec, czyli siedzibę Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej. Załoga PAST-y składała się z około 150 żołnierzy, w tym SS-manów. Dlatego miejsce przy ul. Zielnej było niebezpieczne dla powstańców i cywilów poruszających się po pobliskich ulicach. Po niepowodzeniu zgłosił się na ochotnika, by ponowić atak na PAST-ę.
Zanim doszło do drugiej próby zdobycia budynku, sekcja „Tadka” sporo czasu spędzała na czujce. Z okien zajętych domów pilnowali ruchu Niemców w Ogrodzie Saskim i wypatrywali „gołębiarzy” – niemieckich strzelców wyborowych.
– Nie mogę sobie teraz uświadomić, jak mogłem żyć bez 8-godzinnego snu. Po tygodniu walk potrafiłem spać wszędzie i o każdej porze – wspomina „Tadek”.
Portfel i kule
9 sierpnia wieczorem Pietrzyk był jednym z powstańców, którzy zmienili czujkę w kamienicy przy ul. Królewskiej 29. – Umieściliśmy się każdy na jednym piętrze i staraliśmy się nie zasnąć, co nie było łatwe. Byliśmy tak niedospani, że strzały z armaty by nam nie przeszkadzały. Starałem się być w ruchu, chodzić między pokojami. Kiedy jednak zacząłem drzemać, usłyszałem tupot butów na ulicy. Umieszczony na dachu tramwaju karabin maszynowy ostrzeliwał okna. Nas było trzech, atakowało około 50. Ukraińców lub Rosjan na niemieckiej służbie. Na szczęście przyszła odsiecz – relacjonuje lublinianin wydarzenia z 1944 roku.
To był najbardziej dramatyczny moment powstania dla pana Tadeusza. Kiedy rzucał z balkonu granat w stronę atakujących Ukraińców, poczuł uderzenie w pierś po prawej stronie. I zobaczył, że na lewej dłoni ma dużą ranę. Nie krwawiła, ale widać było kości.
– Nawet nie czułem, że jestem ranny, zwłaszcza, że skórzany portfel osłabił uderzenie. Dopiero jak doszedłem do klatki schodowej, zemdlałem. Sanitariuszka „Sława”, żona naszego dowódcy, opatrywała mi rękę nie wiedząc, że jestem także ranny w pierś. Obudziłem się, gdy znoszono mnie na noszach.
Opatrunki robił mi „Żubr”, student medycyny. Pamiętam, że leżałem bez kurtki i koszuli, a „Żubr” ładował mi w pośladki sól fizjologiczną, bo straciłem dużo krwi. Następny raz odzyskałem przytomność w szpitalu zorganizowanym w budynku PKO na ul. Jasnej. Widziałem plamy krwi na noszach, z których mnie zdejmowano. Miałem gorączkę. Zakonnica zaczęła mnie przygotowywać do przejścia na tamten świat, zachwalając, jak tam jest dobrze, bo będę bliżej Boga. Dała mi spokój jak jej zaproponowałem, żeby sama tam szła – relacjonuje Pietrzyk.
Ślubna koszula
Do dziś wspomina, że nadal ma w płucach odłamki. – O proszę, ślad po powstaniu – mówi pan Tadeusz i pokazuje wypukłość na lewej dłoni.
„Tadek” przebywał w różnych powstańczych szpitalach, przenoszony w miarę zmieniającej się sytuacji w mieście. Były dramatyczne chwile, gdy niemiecki pocisk rozbijał ścianę i ranni z łóżkami niemal spadali z piętra na piętro lub wręcz ginęli w gruzach.
W drugiej połowie września powstańcy usłyszeli artyleryjską kanonadę zza Wisły. Szereg rosyjskich pocisków padło na ul. Wilczą i w okolicy. Jeden z pocisków rozerwał się koło budynku, gdzie był szpital, a odłamek uderzył w piec kaflowy tuż obok „Tadka”. – Gdybym podniósł głowę, odłamek by mi ją rozbił jak dynię – wspomina.
Czwartego dnia po kapitulacji Tadeusz Pietrzyk był w powstańczym szpitalu zorganizowanym w oficynie kamienicy przy Mokotowskiej. Miał na sobie szpitalną koszulę, szlafrok kąpielowy i dziurawe pantofle. Wszystkie jego rzeczy osobiste przepadły wraz z plecakiem. Jedna z sanitariuszek obiecała, że przyniesie mu jakieś ubrania, w których będzie mógł wyruszyć w drogę do jenieckiego obozu w Niemczech.
– Dostałem piękną, białą popelinowa koszulę, która zatrzymałem na pamiątkę powstania. Mam ją do dziś. Nawet brałem w niej ślub – przyznaje „Tadek”. Koszula przewędrowała z nim pół Europy, podobnie jak skórzana teczka, w której dostał na drogę: pół kilo cukru, ćwierć kilo masła, 2 kg sucharów, papierosy. Powstańcy dostawali też po kapitulacji żołd – 500 zł.
Do Polski i do Lublina Tadeusz Pietrzyk wrócił w grudniu 1945 roku. Przypłynął statkiem z Lubeki. Po latach, gdy przypomina sobie powstanie i udział w nim, jest głęboko przekonany, że miał ogromne szczęście, że przeżył.
Pan Tadeusz siedzi na ławeczce na placu Litewskim i wkłada do chlebaka zdjęcia i biało-czerwoną opaskę. Pytany, czy był w czasach PRL szykanowany za udział w powstaniu, uśmiecha się i opowiada, jak pracował w biurze komendy wojewódzkiej Służby Polsce. – Do dziś mam opinię, jaką pracownikom wystawiał kierownik. O mnie napisał, że dobrze pracuję, chcąc zmazać przeszłość. Tak mi napisał, wie pani, zmazać przeszłość.
Przy pisaniu tekstu korzystałam ze wspomnień, jakie Tadeusz Pietrzyk ps. Tadeusz z Kompanii 1114, zgrupowanie mjr. Bartkiewicza spisał w 2006 roku