Przechodnie ratowali mężczyznę, uwięzionego pod dziewięciotonowym jelczem
Do tragedii doszło w środę około godz. 21 na ul. Orkana obok przystanku przy sklepie Biedronka. Na skrzyżowaniu z osiedlową uliczką zepsuł się tam stary jelcz Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. - Awarii uległ wspornik poduszek. Dlatego autobus osunął się w dół na koła. Nie mógł już kontynuować jazdy - tłumaczy Stanisław Wojnarowicz, rzecznik MPK.
- Widok był straszny. Mechanik leżał na boku - mówią świadkowie tragedii, młodzi ludzie z pobliskich bloków. To oni wraz z kierowcą zepsutego autobusu jako pierwsi pospieszyli z pomocą uwięzionemu pod jelczem mężczyźnie. - Chwyciliśmy za drąg do holowania autobusów. Wzięliśmy kawałki drewna, podłożyliśmy pod drąg i tak zbudowaliśmy dźwignię. Z trudem udało nam się unieść autobus na tyle, żeby można było wyciągnąć mechanika. Jeszcze się ruszał. Strasznie charczał. Strażacy ze specjalistycznym sprzętem przyjechali dopiero kilka minut później.
Dlaczego doszło do tragedii? Miom że autobus stał na pochyłej jezdni, mechanik nie włożył pod koła jelcza żadnych klinów. - A koła powinny być zaklinowane - przyznaje Wojnarowicz. Prawdopodobnie pojazd nie był też wsparty na dodatkowych "koziołkach” i stał na samym lewarku.
Sprawę bada specjalna komisja powołana w MPK oraz Państwowa Inspekcja Pracy. - Spytamy pracodawcę, czy były ustalone reguły postępowania w takich przypadkach, sprawdzimy czy były one właściwe i czy zostały zachowane - mówi - Zbysław Momot, zastępca okręgowego inspektora pracy w Lublinie.