Ponad 530 poronień odnotowano w zeszłym roku tylko w dwóch lubelskich szpitalach. W skali kraju mówi się nawet o kilkudziesięciu tysiącach rocznie. Winne są geny i wszechobecna chemia
Z danych za ostatnie dwa lata wynika, że rośnie liczba samoistnych poronień. O ile w roku 2015 w lubelskim szpitalu im. Jana Bożego na 1998 urodzeń było 278 poronień, o tyle w zeszłym już 291 poronień na 1787 urodzeń. Podobnie wyglądają dane z innych placówek.
W szpitalu SPSK 1 przy Staszica w Lublinie od stycznia do września tego roku było 106 poronień na 1205 urodzeń. – W szpitalach klinicznych ta liczba będzie na pewno większa w porównaniu do innych placówek, bo do takich szpitali trafiają najtrudniejsze przypadki z całego województwa – mówi Anna Guzowska, rzeczniczka SPSK1 w Lublinie.
Szpital kliniczny przy Jaczewskiego odnotował w zeszłym roku 240 poronień. – W tym roku takich przypadków było 190 – mówi Marta Podgórska, rzecznik prasowy SPSK 4 w Lublinie.
– To statystyki dotyczące przypadków, które zostały zdiagnozowane. A trzeba wziąć pod uwagę również te, w których diagnozy nie było. Na wczesnym etapie (ciąża biochemiczna) pacjentki mogą nie zdawać sobie sprawy, że są w ciąży. Poronienie może przebiegać na przykład jako opóźniona, przedłużającą się i bardziej obfita miesiączka. To powoduje, że trudno określić rzeczywistą liczbę takich przypadków – tłumaczy dr hab. n. med. Marek Gogacz, wojewódzki konsultant w dziedzinie ginekologii. – Najczęstsza przyczyna poronienia to zaburzenia genetyczne, to sytuacja niezależna od pacjentki. Coraz większy wpływ na możliwość poronienia ma też niestety wszechobecna chemia.
Z tego powodu większy odsetek poronień obserwuje się w niektórych grupach zawodowych na przykład u fryzjerek i kosmetyczek, które mają stały kontakt z chemikaliami. – Nie powinno się też przesadzać ze sterylnością. Środki, których używamy w nadmiarze do mycia i sprzątania też mogą mieć negatywny wpływ na zdrowie – ostrzega dr Gogacz.
Wczoraj obchodzony był Dzień Dziecka Utraconego.