Przypadek masowego ściągania na egzaminie poprawkowym zgłosił władzom UMCS jeden z wykładowców. - Sprawę próbuje się zamieść pod dywan - twierdzi nasz informator. Uczelnia zapewnia, że trwa postępowanie wyjaśniające, ale mimo przedstawionych dowodów, wyniki zostały zaliczone.
O sprawie huczy na Wydziale Prawa i Administracji. Chodzi o egzamin poprawkowy z prawa handlowego, wykładanego na czwartym roku prawa przez prof. Andrzeja Kidybę, który odbył się 17 i 18 września. Udało nam się dotrzeć do informacji, które wskazują, że niektórzy z poprawkowiczów podczas testu nie byli uczciwi.
Za pomocą telefonów fotografowali wyświetlane z rzutnika pytania, a zdjęcia zamieszczali na specjalnie utworzonej grupie w portalu społecznościowym. W tym czasie ich koledzy znajdujący się poza salą egzaminacyjną tą samą drogą przekazywali im prawidłowe odpowiedzi.
Woleli zdawać pisemny
Sprawa zaczęła się od tego, że w czerwcu znaczna część słuchaczy odstąpiła od podejścia do ustnego egzaminu w pierwszym terminie. Było to niestandardowe zachowanie, bo we wcześniejszych latach taką decyzję podejmowała znacznie mniejsza grupa.
A w tym roku chodziło aż o blisko 220 studentów. To – według jednego z naszych informatorów – może wskazywać, że już wtedy przygotowywali się do zorganizowanej akcji. Woleli zdawać pisemny test, podczas którego łatwiej jest ściągnąć.
– Powiedzmy wprost, chodziło o oszustwo. A przecież mówimy o osobach, które w przyszłości mają bronić lub oskarżać ludzi – mówi nam jedna z osób znających kulisy sprawy.
Wszystko wyszło na jaw
Wszystko wydało się kilka dni po wrześniowym egzaminie. Informację na temat nieuczciwego zachowania części studentów prof. Kidyba miał otrzymać mailem, wraz ze zrzutami ekranu przedstawiającymi treść internetowych rozmów na ten temat. Tuż po tym zwrócił się do władz dziekańskich z wnioskiem o wszczęcie postępowania wyjaśniającego.
Od wykładowcy nie udało nam się uzyskać komentarza. Przebywa na zaplanowanym wcześniej urlopie naukowym. Jak dowiedzieliśmy się – wciąż nieoficjalnie – studentom zostały zaproponowane przez prof. Kidybę dwa wyjścia: powtórka egzaminu w formie ustnej, bądź złożenie zawiadomienie do prokuratury i konsekwencje związane m.in. z wyrzuceniem z uczelni. Ostatecznie jednak, po blisko dwóch tygodniach, władze dziekańskie miały przekazać, że nie ma podstaw do unieważnienia wrześniowej poprawki.
– Tym samym osoby, które ściągały i dopuściły się tego procederu, pozostały bezkarne i nie poniosły konsekwencji – twierdzi nasz rozmówca. I mówi wprost o zamieceniu sprawy pod dywan.
Uczelnia komentuje
O komentarz poprosiliśmy uczelnię. W przesłanym stanowisku potwierdzono nasze informacje i przedstawiono cztery powody dla podjęcia decyzji o uznaniu wyników egzaminu.
Po pierwsze: regulamin studiów nie przewiduje możliwości ich unieważnienia.
Po drugie: przesłany wykładowcy materiał dowodowy nie pozwalał na jednoznaczne ustalenie, „czy i w jakiej skali doszło do naruszenia wymogów rzetelności i uczciwości”.
Po trzecie: nie można było ustalić personaliów wszystkich osób, które dopuściły się nadużycia, co nie pozwalało na zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej. I wreszcie – jak czytamy – dalsze pozostawienie wyników w stanie zawieszenia, spowodowałoby negatywne konsekwencje dla przebiegu procesu nauczania i statusu uczestniczących w egzaminie studentów.
– Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, nadużyciem byłoby stwierdzenie, iż, „osoby uczestniczące w procederze nie poniosły konsekwencji”. Po pierwsze, nadal toczy się postępowanie dyscyplinarne. Po drugie, władze dziekańskie nie mają wiedzy na temat „osób uczestniczących w procederze”, mają natomiast wystarczającą świadomość, iż w Rzeczpospolitej Polskiej obowiązuje zasada indywidualizacji winy i odpowiedzialności, jak również konstytucyjna zasada domniemania niewinności – informuje Aneta Adamska, rzecznik prasowy UMCS.