Zablokowane ulice w centrum Lublina. Kłótnia ze strażnikami miejskimi i sekretarzem miasta. Tak wyglądał protest pracowników pomocy społecznej.
– Tym razem będzie głośno – zapowiadali protestujący pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Lublinie. Ostatnio pod ratusz przyszli 26 maja, ale to był niemy protest. Nic nie wskórali.
– Od tego czasu nikt się z nami nie spotkał. Nikt z nami nie rozmawiał – grzmiał podczas czwartkowego protestu Grzegorz Orłowski, przewodniczący Związek Zawodowy Pracowników Pomocy Społecznej w MOPR w Lublinie. Musiał grzmieć, bo tym razem cicho i grzecznie nie było. Ponad setka protestujących wykrzykiwała hasła, trąbiła trąbkami, waliła w bęben i przynieśli nawet syrenę strażacką.
– Głodowe pensje. Pomoc społeczna sama potrzebuje pomocy – mówił Orłowski.
Pracownicy społeczni od lipca 2021 r. walczą o podwyżki. Chcą 1 tys. zł. To 500 zł wypłacone z wyrównaniem od lipca 2021 r. oraz drugie tyle od stycznia tego roku. –Dotychczasowe rozmowy, negocjacje oraz mediacje, również przy udziale osób delegowanych przez prezydenta miasta nie przyniosły żadnego efektu – narzekają protestujący.
Czwartkowy protest będzie się pamiętało. Jego uczestnicy zebrali się na ulicy Lubartowskiej i utrudniając ruch samochodowy przeszli pod ratusz. Tam skandowali: Wyjdźcie do nas, nie bójcie się. To było wezwanie do radnych i prezydenta, bo w tym samym czasie w budynku trwała sesja Rady Miasta. Nikt jednak nie wyszedł. Dlatego związkowcy puścili nagrane słowa Donalda Tuska, który niedawno mówił, jak bardzo niedoceniane są zadania wykonywane przez pracowników społecznych. Mówił o fatalnych pensjach. – Może pan prezydent posłucha swojego przełożonego – punktowali związkowcy mając na myśli, że Krzysztof Żuk jest członkiem Platformy Obywatelskiej.
To też nie poskutkowało. Dlatego protestujący postanowili wejść na salę obrad. Jednak broniąca wejścia straż miejska chciała wpuścić tylko 12 osób. – Jakim prawem. Jako mieszkanka Lublina, która żyje tu od urodzenia mam prawo wejść – mówiła jedna z protestujących. Doszło do kłótni, w którą włączył się Andrzej Wojewódzki, sekretarz miasta. Tłumaczył, że sytuacja finansów miasta jest trudna, że rząd pracuje nad podwyżkami dla sfery budżetowej. To nie uspokoiło związkowców. W końcu kilkanaście osób weszło na salę obrad.
Miasto wylicza, że rocznie podwyżki kosztowałyby miejski budżet ok. 7,2 mln zł.
Potem Wojewódzki tłumaczył, że miasto jest otwarte na rozmowy i „analizę postulatów”. – Krzysztof Żuk podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu te zagadnienia, te wyzwania zgłasza. Oczekujemy w tym zakresie działań także ze strony rządowej – tłumaczył.