– Nie wiem jak było, nie pamiętam. Chciałem popełnić samobójstwo, bo mnie nachodzili w sklepie. Miałem dosyć bójek – mówił przed sądem Andrzej R., który sześć lat temu wysadził się w swoim sklepie na Kalinowszczyźnie. Kilka dni wcześniej miał udusić swoją żonę. – Do zabójstwa się nie przyznaję – stwierdził oskarżony.
Do eksplozji przy ul. Kleeberga doszło 31 lipca 2012 r. Właściciel sklepu Andrzej R. przeżył, ale w ciężkim stanie trafił do szpitala. Miał poparzone ponad 90. proc. powierzchni ciała. Przed długi czas był w śpiączce. Musiał ponownie nauczyć się mówić. Do tej pory porusza się na wózku. Na poniedziałkową rozprawę przywieziono go karetką.
Czy mamy zabić wszystkich, których kochasz?
Z ustaleń prokuratury wynika, że parę dni przed próbą samobójczą Andrzej R. zabił swoją żonę Małgorzatę. Zacisnął jej na szyi kuchenny fartuch i udusił. Do zbrodni doszło w mieszkaniu rodziny przy ul. Kunickiego w Lublinie.
– Małgorzata została zabita podczas napadu mieszkaniowego – tłumaczył później śledczym Andrzej R. – Nie widziałem zabójstwa, bo spałem pijany. Jak się ocknąłem, stało nade mną dwóch ludzi w kominiarkach. Jeden z nich trzymał mojego kota. Zapytał: „Czy mamy zabić wszystkich, których kochasz?”. Gośka już nie żyła, bo się nie ruszała.
Śledczy nie uwierzyli w opowieści Andrzeja R. i oskarżyli go o zabójstwo. Mężczyzna odpowiada również za spowodowanie eksplozji, w której ucierpiało dwóch policjantów.
Ekspedientki uciekły w popłochu
Ciało żony Andrzeja R. policja znalazła 30 lipca 2012 r. Kiedy mundurowi chcieli go przesłuchać, Andrzej R. zabarykadował się w swoim „Sklepie pod tarasem” przy ul. Kleeberga. Handlował tam alkoholem i artykułami spożywczymi.
– Ekspedientki uciekły w popłochu – wspominała w poniedziałek w sądzie właścicielka sąsiedniego sklepu. – Przez szybę było widać naszykowane butle z gazem. Przed sklepem była już policja. Nagle doszło do wybuchu.
Mundurowym w ostatniej chwili udało się ewakuować pracowników sklepów i mieszkańców trzech bloków przy ul. Tumidajskiego. Andrzej R. zdetonował butle z gazem, kiedy na miejsce przyjechali policyjni negocjatorzy.
– Chciałem sobie żywot odebrać, ale nie pamiętam czy puściłem ten gaz. Świadomość odzyskałem w szpitalu w Łęcznej – tłumaczył później śledczym Andrzej R.
Andrzej R. przed sądem
W poniedziałek w sądzie 52-latek zapewniał, że nikogo nie zabił. Przyznał, że między nim, a Małgorzatą nie układało się najlepiej.
– Na żonie mi nie zależało, bo zrobiła z syna kalekę życiowego – wyjaśnił w śledztwie Andrzej R. – Nie chciał iść do wojska, ani do pracy. Okradał mnie i brał narkotyki. To pijak i ćpun.
Zupełnie inny obraz rodziny R. przywołują powołani w sprawie świadkowie.
– Nie wydaje mi się, żeby syn oskarżonego był pijakiem, złodziejem i ćpunem. Miał pracę – zeznała właścicielka jednego z sąsiednich sklepów. – Pani Małgosia była bardzo miłą osobą. Sprawiała jednak wrażenie zakrzyczanej przez Andrzeja. Kiedy on pojawiał się na miejscu, zachowywała się zupełnie inaczej.
Zdaniem kobiety Andrzej R. był nerwowy. Nadużywał alkoholu. Potrafił pić nieprzerwanie przez trzy dni.
– Ludzie mówili, że pokłócił się z synem i wyrzucił go z domu – zeznała kobieta.
Andrzej R. pomimo ciężkiego stanu zdrowia przebywa w celi. W poniedziałek sąd przedłużył mu okres tymczasowego aresztowania o kolejne trzy miesiące.
Na wniosek oskarżonego, w ramach procesu sąd ma przesłuchać aż 30 świadków. Sprawa wróci na wokandę w połowie maja. Andrzejowi R. grozi nawet dożywocie.