Już drugi rok córka nie jest zaszczepiona. Nie chce tego zrobić, ani szkoła, ani przychodnia - skarży się pan Tomasz, ojciec szóstoklasistki z Lublina.
Magda uczy się szóstej klasie Szkoły Podstawowej nr 32 w Lublinie. Przeciw różyczce, śwince i odrze powinna być zaszczepiona w piątej klasie. - Niestety, do tej pory nie udało nam się tego zrobić - martwi się ojciec uczennicy.
Droga przez mękę rozpoczęła się rok temu w lubelskiej przychodni u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. - Dali nam kartę szczepień i wysłali do gabinetu szkolnego. Ale tam pielęgniarka odmówiła szczepienia. Stwierdziła, że to... sprawa przychodni - opowiada ojciec dziewczynki.
Karta przeleżała w szkole rok. - Teraz nam ją oddali i wysłali z nią z powrotem do lekarza - relacjonuje mężczyzna. - A tam stara śpiewka. Nawet karty w przychodni nie chcieli. Dokument leży w domu, a dziecko dalej jest narażone na groźne choroby.
Ojciec Magdy o dziwnych przepychankach poinformował Ministerstwo Zdrowia. I okazało się, że przypadek jego córki to wierzchołek góry lodowej. - Obowiązujące rozporządzenie umożliwia wykonywanie obowiązkowych szczepień ochronnych i w przychodni, i w szkole. Ale w niektórych miejscach to nie działa. Narastający konflikt pomiędzy lekarzami a pielęgniarkami szkolnymi obserwujemy w niektórych powiatach w województwie lubelskim, małopolskim oraz wielkopolskim - wyjaśnia Anastazja Adamus-Misiak z ministerstwa.
Konflikt zaczął się w 2005 r. - Lekarze nie chcieli w szkołach badać i kwalifikować uczniów do szczepień. Pielęgniarki też się wymigiwały. Do tego doszły spory o pieniądze i o zapisy w umowach z funduszem zdrowia - tłumaczy Jerzy Kowalczyk, rzecznik lubelskiego sanepidu. - W całym kraju były z tym problemy. Ale w naszym województwie ten konflikt był największy.
Dlatego ministerstwo wprowadzi zmiany. Szczepienia będą wyłącznie w przychodniach. - Prace nad projektem rozporządzenia zostały zakończone. Czeka już tylko na podpis ministra zdrowia. Będzie obowiązywało od 1 kwietnia - dodaje Adamus-Misiak.
W niektórych przychodniach - mimo wątpliwości - wykazują dobrą wolę i szczepią dzieci bez czekania na rozporządzenie. - U nas nie ma z tym problemu - przyznaje Krzysztof Gustaw, kierownik Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej Maki w Lublinie. - Ale tak naprawdę nie mamy pewności, czy robimy prawidłowo. Wciąż brakuje regulacji, które jasno określiłby, kto powinien szczepić: przychodnia czy pielęgniarka w szkole.