10 pięter, 860 metrów długości, 16 klatek schodowych, 1792 mieszkania,
3 przystanki autobusowe wzdłuż bloku i 4 oddelegowanych listonoszy.
Tylko nie tam
Autobus jedzie kwadrans. I jesteśmy u celu. Gdańsk-Przymorze. Blokowisko jakich wiele w Polsce. Takie samo, gdyby nie te długie wieżowce. Wśród nich ten jedyny. Falowiec.
Autobusem do sąsiada
Mężczyzna o twarzy równie brudnej, co jego kurtka, idzie niemrawo z reklamówką, z której na bruk kapie jakiś płyn.
Co kilkanaście metrów na parkingu stoi jakiś samochód z otwartym bagażnikiem. A obok rodzina wypakowuje zakupy. Albo torby z ekwipunkiem na krótki wypad: dziecięcy rowerek, piłka...
Do jednego z kontenerów podchodzi zbieracz puszek. Przegląda to, co zaledwie pięć minut wcześniej przejrzał już ktoś inny. I podobnie jak poprzednik odchodzi ze skwaszoną miną i pustymi rękami.
Obejście bloku dziarskim krokiem zajmuje mi 17 minut. - To naprawdę bardzo szybko pan chodzi - śmieje się Adam Augustis, kierownik Administracji Osiedla nr 4 Powszechnej Spółdzielni Mieszkaniowej "Przymorze”.
Wzdłuż bloku są trzy przystanki komunikacji miejskiej. Do sąsiada z tego samego bloku można bez problemu dojechać autobusem. Łatwiej jechać niż iść ponad 800 metrów.
Tylko sąsiadów za dużo. - Ciężko byłoby spamiętać wszystkich - mówi Zygmunt Sabatowski, który mieszka tu od początku, od 1974 roku. - Z ludźmi z piętra jeszcze utrzymuję kontakt. Dzień dobry, dzień dobry. Do widzenia, do widzenia. A inni? Nie interesuje mnie to, żyję własnym życiem. To za duże skupisko ludzi. Co innego w zwykłym bloku, tam wszyscy mniej więcej się znają.
- Znam stąd jednego profesora, kilka innych osób. Na kawie byliśmy, na pogadankach - opowiada pani Zofia. Wszystkich sąsiadów nie rozpoznaje. - Wie pan, ilu tu ludzi mieszka? Osiem tysięcy! - ocenia Sabatowski.
Kto się doliczy
Każdego miesiąca mieszkańcy bloku wyrzucają 293 tony odpadów.
Wodomierz ledwo zipie. W ciągu doby lokatorzy falowca zużywają 404 tysiące litrów wody.
Co kilkanaście metrów z ziemi wyrasta rura, a z niej wychodzi gruba wiązka kabli, rozpełzających się po ścianach niczym elektryczne pnącze.
Liczby punktów handlowych, które mieszczą się na parterze bloku, nie powstydziłoby się wiele centrów handlowych.
Po drodze jest: fryzjer, piekarnia, cukiernia, spożywczo-monopolowy, spożywczy, fryzjer, solarium, biuro rachunkowe, biuro schroniska dla psów, odzieżowy, wypożyczalnia kaset wideo, krawiec, kosmetyczka, spożywczy, cukiernia, odzieżowy, bliżej nieokreślony "punkt”, sklep z artykułami dziecięcymi, mięsny, zegarmistrz, ksero, spożywczy, biuro rachunkowo-podatkowe, zespół prywatnych gabinetów lekarskich, pizzeria, magiel, tapety, farby, bank, okna i drzwi, okulista, optyk, 1001 drobiazgów i punkt przyjęć opłat.
A po drugiej stronie ulicy hipermarket.
I po co się ruszać do śródmieścia?
9 kilometrów z szuflą
Z jednej strony balkon przy balkonie. Z drugiej coś, co balkony tylko przypomina. To galerie, przez które lokatorzy wchodzą do swych mieszkań. Żeby wejść z ulicy do domu muszą:
wejść do bloku,
wsiąść do windy,
wjechać na właściwe piętro,
wyjść na zewnątrz bloku, na galerię przypominającą długi balkon,
dojść do drzwi od swojego mieszkania.
I tak w całym bloku. Tylko jedno, góra dwa mieszkania na każdym piętrze mają wejścia wprost z klatki schodowej. Lokatorzy pozostałych mieszkań, niezależnie od tego, które to jest piętro, muszą wyjść na zewnątrz. Ci z parteru wchodzą wprost z ulicy. Czy to lato, czy zima.
- Złego słowa na administrację nie powiem - zapewnia pani Edyta (6 lat w falowcu). - Jak napada śnieg, to już od rana zasuwają z szuflami na galeriach. A jak sypnie mocniej, to mają nawet specjalny sprzęt do odśnieżania. Wiem, bo słyszę ich nieraz już o 4-5 rano.
Przeliczyliśmy pobieżnie: 860 metrów długości na 11 kondygnacjach daje razem jakieś 9 kilometrów betonu do odśnieżenia. Na szczęście z tej strony bloku wiatr nie nawiewa puchu na galerie. Sprzątanie balkonów to już sprawa samych mieszkańców.
- Na każdą klatkę schodową mamy osobnego dozorcę. Klatek jest szesnaście - mówi Augustis.
Blok podzielony jest między czterech listonoszy. - Nie chodzą już nigdzie indziej. To ich jedyne rejony - mówią w gdańskiej poczcie.
Na raty
Zygmunt
Edyta
Zofia
Hania
I inni
- Tu brakuje poszanowania dla otoczenia - mówi pani Edyta. - Są połamane ławki, nawet metalową latarnię potrafią złamać, bo to nie ich.
- Milusińscy są bardzo pomysłowi. Często zapychają zsyp, wrzucając jakieś kawałki krzeseł albo drzwi - opowiada Adam Augustis. - Kilka razy nasi pracownicy musieli nawet pruć ścianę, żeby dostać się do rury zsypowej, bo nie było innego sposobu, żeby ją udrożnić. Oni grzebali w tej rurze, a wyżej ludzie nadal wrzucali śmiecie. Nic przyjemnego.
Jedna z klatek schodowych. Rzymskie "VIII” na ósmym piętrze ktoś przerobił markerem na "WINO”.
"Ale jestem zaj...ny” - głosi napis na ścianie. Niedaleko smarowane flamastrem grzybki halucynogenne, tuż obok namalowany pęczek męskich penisów. I kolejny napis: "Policyjne kur...ska, ch... wam do pyska”.
- Chuligaństwo się panoszy - narzeka Sabatowski. - Jak stoi sobie grupka pod klatką, to na widok policji krzyczą "chodźcie, pogadamy”. A policja ich tylko mija, bo ich jest dwóch, a tych spod klatki sześciu.
Już drugi rok policję wspomaga agencja ochrony. Pierwszą ludzie sobie chwalili. Ale w pewnym momencie zażądała wyższej zapłaty. Drugiej agencji podziękowała za współpracę niezadowolona z efektów spółdzielnia. Teraz bloku strzeże już trzecia z kolei firma. Jej pracownicy mają prawo legitymować każdego, kto znajduje się w budynku.
Mało tego, w windach zamontowane są kamery.
Tę z klatki 4B ktoś zdążył już przypalić zapalniczką.