– W Niemczech od rolników usłyszałem: „Ludzie nie dajcie się zwariować! Nie wszystkie dyrektywy unijne muszą być ściśle przestrzegane”. – dzieli się relacjami z kursu szkoleniowego w Niemczech Grzegorz Maryniowski, rolnik spod Opola Lubelskiego.
Grzegorz Maryniowski nigdy nie był eurosceptykiem. – Zawsze uważałem, że kultura idzie z Zachodu, a nie ze Wschodu. Również ta agrarna – mówi. Stąd między innymi jego obecność na kursie organizowanym w ramach SAPRD na temat alternatywnej produkcji rolniczej w aspekcie standardów UE. Nagrodą za pozytywne rozwiązanie testu okazał się praktyczny etap szkolenia w Niemczech. Pan Grzegorz znalazł się wśród kilku najlepszych z naszego regionu.
Gospodarstwa typu skansen
d – Oni Unię traktują zupełnie inaczej niż my. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w gospodarstwie produkującym kozie sery, swoistego rodzaju atrakcję stanowią... brudne pajęczyny. Zresztą wszystko co stare i zniszczone – odpowiednio promując – wpisują w nurt ekologii. Rozwalające się płoty, drewniane obory i zarośnięte sady – to u nich nazywa się gospodarstwem ekologicznym i przynosi niewyobrażalne zyski. A proszę popatrzeć, ile u nas takiej „ekologii”? W co drugiej zagrodzie –śmieje się pan Grzegorz. – Taka sytuacja w Niemczech jest możliwa tylko i wyłącznie dzięki specjalnym dotacjom.
– Dostanie niemiecki rolnik dotację, posadzi cokolwiek, nie pryska, nie plewi. Bywa i tak, że klient sobie nawet sam zbierze i – znowu w ramach atrakcji! – dodatkowo rolnikowi zapłaci. U nas, niestety, na razie nie ma ani takich dotacji, ani takich klientów.
Szansą zdrowa żywność
Pana Grzegorza na uprawę w pełni ekologiczną również nie stać
– W naszych warunkach dodatkowym utrudnieniem są rozwiązania ustawowe. Na produkcję ekologiczną trzeba przejść na płaszczyźnie całego gospodarstwa, a nie w zakresie jakiejś konkretnej uprawy. W Anglii takie ograniczenia są nie do pomyślenia – wyjaśnia. – W przypadku zdrowej żywności w Niemczech jest nadwyżka popytu nad podażą. Produkcja ekologiczna stanowi 3,5 %, a potencjalny zbyt szacowany jest na 20 %. To właśnie ta nisza, w której powinien zaistnieć polski rolnik, jeżeli uda mu się pozyskać finanse na inwestycje ekologiczne. A w Polsce potrafimy wyprodukować produkt smaczniejszy i zdrowszy – uważa.
Negocjować, nie blokować
Dzięki wyjazdowi pan Grzegorz jeszcze wyraźniej dostrzegł inne rodzime problemy, których rozwiązywania powinniśmy się uczyć od Zachodu.
– Naszą słabą stroną jest działanie w pojedynkę. My ze sobą konkurujemy – zamiast współpracować. U nich przeciwnie: zrzeszenia rolników potrafią zainwestować we własne przedsiębiorstwa przetwórcze, nadzorują produkcję aż do uzyskania produktu finalnego. Dzięki temu mają bardzo silną pozycję przetargową, uniezależniają się od dużych zakładów przetwórczych – zazdrości zachodnim sąsiadom pan Grzegorz.
Ale tę świadomość posiadał pan Grzegorz jeszcze przed wyjazdem. Co więcej, od jakiegoś czasu stara się ją wykorzystać jako jeden ze współzałożycieli i Prezes Oddziału Polskiego Związku Sadowników.
– Jeszcze dwa lata temu dochodziło do blokad zakładów przetwórczych. Odkąd się zrzeszyliśmy, potrafimy wynegocjować ceny minimalne jabłka przemysłowego. Na blokadach przecież nikomu nie zależy. Wszystko można wynegocjować. Jednak ciągle jeszcze za mało jest nas zrzeszonych. Przed grupami producenckimi otwierają się największe możliwości pozyskiwania funduszy unijnych. Tymczasem w Polsce rolnik ciągle jeszcze woli działać w pojedynkę. – ubolewa pan Grzegorz.
Euroracjonalizm
Przyznaję się, że... już nic nie wiem:
• To jak z tą Unią? Jest szansą dla polskiego rolnika czy zagrożeniem?
– Nie o Unię tu chodzi – tłumaczy pan Grzegorz – Nie tyle należy się obawiać UE, co decyzji naszego rządu, który, nie wiadomo, czy zapewni możliwość uzyskiwania dopłat. Pomijając kwestię dopłat, po wejściu do UE dostaniemy lepszą cenę za nasz produkt. Dzięki tym pieniądzom będziemy mogli pozyskać środki unijne na dalszy rozwój i inwestycje. Oprócz cen, które wzrosną, szansą dla polskiego rolnika są przede wszystkim kontakty handlowe. Po wejściu na unijny rynek zyskamy nowych partnerów. Jesteśmy dla nich atrakcyjni, bo tani. Będziemy też mieli lepszy dostęp do informacji na temat nowych odmian i technologii.
• Jakiej pierwszej korzyści rolnicy mogą się spodziewać?
– Mam nadzieję, że po wejściu do UE zniknie tak bardzo nas dręcząca huśtawka cen. Będzie można produkcję rolniczą planować, a nie traktować w kategoriach hazardu – uda się, czy się nie uda.
Chcę zostać piosenkarzem...
– Po powrocie z Niemiec ojciec wrócił pełen energii i pomysłów. – przyłącza się do rozmowy Agnieszka, córka pana Grzegorza, studentka marketingu i zarządzania.
Pytam o plany związane z realizacją pomysłów.
– Marzy mi się taka produkcja własna, jaką tam podpatrzyłem. Wytworzyć, przetworzyć, zapakować, nadać odpowiednią formę marketingową i bezpośrednio dostarczyć konsumentowi – zdradza pan Grzegorz. – Zdaję wsobnie sprawę, że lepsze tak szybko nie nastąpi, ale mam nadzieję, że pierwsze owoce moich trudów będą zbierać już moi synowie.
Pytam więc jednego z jedenastoletnich bliźniaków, czy przejmie po ojcu gospodarkę.
– Jak dorosnę to będę piosenkarzem – rozwiewa nadzieje ojca Karol – Kiedyś chciałem być rolnikiem, ale odkąd zacząłem tacie pomagać, to mi się już nie chce.
Na szczęście w pokoju pojawia się drugi z bliźniaków.
– Tak, jak siostra, skończę marketing i będę umiał zarządzać gospodarstwem – mówi Maciek – W Unii czeka mnie ciężka praca rolnika, ale lubię to robić.