Starsi jeżdżą za Justyną Kowalczyk po całym świecie i zdzierają gardła. Młodsi wieszają plakaty na ścianach i piszą wiersze. Ale górale to naród praktyczny i nie chcą wyłącznie żyć sukcesami swojej krajanki. Chcą wykorzystać szansę i wybudować w Kasinie Wielkiej potężny ośrodek narciarski.
Cena katorżniczej pracy
Justyna ostatnimi laty bywa w rodzinnej wsi bardzo rzadko. Góra kilka tygodni w roku. – Nie ma Justynki. Jest w Warszawie. Potem leci do Rosji. Kiedy przyjedzie? Ciężko powiedzieć. Na Wielkanoc na pewno jej nie będzie. Taką ceną płaci za swoje sukcesy – odpowiada Józef Kowalczyk, ojciec Justyny, który z anielską cierpliwością znosi wizyty kolejnych dziennikarzy.
– Justyna zawsze podkreśla, że jest z Kasiny, czym zrobiła naszej wsi niesamowitą reklamę. Ale nie ma czasu na pielęgnowanie znajomości. Owszem, jak jest w domu, zawsze się zatrzyma, zapyta, co słychać i pędzi dalej – mówi jej sąsiad.
Resztę roku Justyna spędza na zawodach, zgrupowaniach, obozach itd. Jeden sezon się ledwie skończył, a drugi już zaczyna. Taką cenę ma jej gigantyczny światowy sukces. Cenę katorżniczej pracy.
Pięciolatka na Śnieżnicy
– Zarobiła dużo dudków. Ale nikt w Kasinie jej tego nie zazdrości. Należo sie jej – komentuje Gibadło.
Z Kasiny Wielkiej wywodzi się kilku niezłych sportowców; choćby czterokrotny olimpijczyk Wiesław Ziemianin. Ale Justyna Kowalczyk to absolutny fenomen. W wieku zaledwie 27 lat jest już sportowcem spełnionym. Ma cztery medale olimpijskie, w tym złoty, jest dwukrotną mistrzynią świata i dwukrotną zdobywczynią Pucharu Świata. Taki talent rodzi się raz na sto lat, ale dlaczego u Kowalczyków – zastanawiają się w Kasinie.
To bardzo porządna rodziny, która wychowała dzieci na lekarzy i nauczycieli, ale nie miała dotąd praktycznie żadnych tradycji sportowych. Ba. Mama Justyny chciała, aby jej najmłodsza córka została prawnikiem, a nie zawodowym sportowcem.
– Justysia już jako pięcioletnia dziewczynka prawie codziennie wychodziła na Śnieżnicę, wielką, stromą górę, gdzie w schronisku pracował jej tata. Tak wyrobiła sobie charakter i wytrzymałość do uprawiania sportu – opowiada sąsiadka Kowalczyków.
– Charakter? Zdecydowanie tak. Żaden polski sportowiec nie ma takiej zaciętości w dążeniu do celu, jak ona. W nim tkwi tajemnica tego, że w sportach zimowych, nawet Adam Małysz nie osiągnął tyle, co Justyna – opowiada Rafał Kubowicz, kolega i szef fanklubu Justyny Kowalczyk.
Tu się wszystko zaczęło
Justyna Kowalczyk zaczynała trenować sport od biegów przełajowych. Zapowiadała się na niezłą biegaczkę, ale Stanisław Mrowca trener nieistniejącego już klubu Maraton Mszana Dolna, namówił ją zmianę dyscypliny. Łatwo nie było, bo Justyna zawsze była charakterna i miała swoje zdanie, którego potrafiła bronić. Tak jej zostało do dzisiaj. Ale wtedy, w ósmej klasie szkoły podstawowej, po zaledwie kilku miesiącach treningów, pojechała na Młodzieżowe Mistrzostwa Polski do Ustrzyk Dolnych.
– Jak wygram, to pójdę do szkoły mistrzostwa sportowego i postawię na treningi, jeśli nie: kończę z bieganiem – zapowiedziała przed zawodami.
– I wygrała. 9 marca 1998 roku w Ustrzykach Dolnych narodziła się wielka gwiazda polskiego sportu – podkreśla Kubowicz.
Wiersze o Justynie
Z domu do szkoły w Kasinie, Justyna miała dosłownie przez płot. – Miała też szkołę w domu. Bo jej mama uczyła i nadal uczy w niej języka polskiego. Pamiętam, że pani Kowalczykowa nie chciała, żeby kilkunastoletnia Justyna zaczęła trenować biegi narciarskie – wspomina Kubowicz. – Może wiedziała, że warunki do uprawiania tej dyscypliny były fatalne?
Dziś Justyna jest nieoficjalną patronką swojej szkoły. Ściany budynku to jedna, wielka wystawa jej poświęcona. Plakaty, zdjęcia, wycinki z gazet i wiersze, jakie uczniowie napisali o swojej bohaterce.
– Chyba się pan nie dziwi temu uwielbieniu. Justynka jest autentyczną idolką naszych uczniów. Udowodniła, że nawet z małej wsi, można podbić świat. To działa na wyobraźnię dzieci – mówi Grażyna Gil, wicedyrektor Zespołu Szkół w Kasinie Wielkiej.
Nie tylko radość
Starsi kibice skupieni w fanklubie wierszy nie piszą. Za to nie szczędzą ciężko zarobionych pieniędzy i jeżdżą po świecie. Kibicują, zdzierają gardła, piją zdrowie za jej sukcesy. Ale też obserwują zagraniczne kurorty narciarskie, gdzie zawody Pucharu Świata ściągają tysiące turystów i kibiców.
– Nieraz wracaliśmy do Kasiny Wielkiej i odkrywaliśmy, że nasza wieś ma o niebo lepsze warunki i położenie niż wiele bardzo znanych narciarskich kurortów. Nie ma tylko odpowiedniej bazy. Ale może mieć, a sukcesy Justyny to dla nas wielka szansa. Trzeba ją wykorzystać – opowiada Rafał Kubowicz.
Tak narodziła się idea budowy w Kasinie profesjonalnej bazy narciarskiej z trasami biegowymi, która uzyskałaby homologację FIS. Dzięki czemu mogłyby się tutaj odbywać zawody Pucharu Świata. A Justyna mogłaby się ścigać z najlepszymi u siebie.
– To nie mrzonki. Mamy konkretne plany i zamierzenia. Kasina ma Królową Polskich Nart, a teraz powinna stać się stolicą polskiego narciarstwa – zapowiada Tadeusz Patalita, wójt Mszany Dolnej, który osobiście dopingował Justynę Kowalczyk podczas jej olimpijskich zmagań w kanadyjskim Vancouver.
Justyna popiera?
Według wstępnych projektów budowa nowoczesnego ośrodka narciarskiego kosztowałby ok. 80-100 mln zł. Jasne, że lokalne samorządy takimi pieniędzmi nie dysponują. Żeby dostać pieniądze z budżetu centralnego, muszą skutecznie lobbować. Kto może być najskuteczniejszym lobbystą? Oczywiście Justyna Kowalczyk. – Justyna całym sercem popiera ten pomysł i wspiera nasze działania – zapewnia wójt Tadeusz Patalita.
Przed Justyną Kowalczyk jeszcze wiele lat startów i medali. Ale najpiękniejsza kariera kiedyś się zakończy, a ośrodek narciarski zostanie i będzie służył przez całe lata. Także Justynie, bo wielu mieszkańców Kasiny wierzy, że po zakończeniu kariery wróci do swojej rodzinnej wsi. Na razie mieszkańcy przygotowują się na kwietniowe uroczyste, powitanie Justyny po zakończonym sezonie. Zapowiada się wielka feta.