Kiedyś znajomi dziwili się, że zamiast na piwo chodzę do lasu. Dziś czasami wyskoczę „na miasto”, bo częściej jestem w lesie – mówi Paweł Szlendak z ,,Partyzantów Lubelszczyzny’’. Po ataku Rosji na Ukrainę, covidowej psychozie robienia zapasów, przymusowym zamknięciu w domach, ludzie zdali sobie sprawę, że komfort wygodnego życia we współczesności nie jest rzeczą stałą. Chcą się szkolić, jak przetrwać bez prądu, komórki, rozpalić ognisko czy zabezpieczyć zapasy na czas chaosu.
Wyobraźmy sobie sytuację, że elektrownia w Kozienicach staje w wyniku awarii czy sabotażu. Lublin w 80 proc. jest zależny od dostaw energii z tej siłowni. W mieście nie ma prądu.
– Ludzie już wiedzą, robią zapasy wody w domach. Ludzie z mieszkań na parterze wieżowca na Czechowie czy LSM po kilku godzinach toną w szambie. Zalewają ich sąsiedzi spłukujący toalety, bo nie działa przepompownia ścieków, a grawitacja robi swoje. Czy ten scenariusz jest niemożliwy? Przypadek Ukrainy pokazuje, że może być realny – mówi Paweł Szlendak.
Spodnie w maskujące plamy, wojskowe letnie buty, koszulka z aplikacją Szlendak Team oraz czapeczka w barwach spodni: dress code wysyła jasny sygnał: z tym „gościem” nie można zginąć.
Zamiast na piwo, skoczę do lasu
„Partyzanci Lubelszczyzny” powstali z hobby. – Lata temu grupa dorosłych ludzi zaczęła chodzić po lasach. Wszyscy się z nas śmiali, że „stara partyzantka”, że zamiast chodzić na piwo do miasta, to latami po krzakach. Nazwę przerzuciłem na Facebooka i ludzie zaczęli nas śledzić – opowiada Paweł Szlendak. – Okazało się, że ludzie mają problem z rozpaleniem ogniska, prostą nawigacją w lesie, gdy padnie komórka, zdobyciem wody, z podstawowymi rzeczami. I tak się to zaczęło, bo dostrzegliśmy ogromny głód wiedzy z zakresu survivalu. „Partyzanci” stworzyli grupę szkoleniową – mówi Paweł Szlendak. – Dziewięć lat temu pozostawiłem moje poprzednie życie pracownika kancelarii radcowskiej, rozpocząłem karierę szkoleniowca survivalu.
Dzisiaj „Partyzanci Lubelszczyzny” to grupa kilku doświadczonych instruktorów survivalu. Sztab mają w Lublinie, prowadzą szkolenia na terenie całego kraju. Są aktywni w mediach społecznościowych.
– Na Facebooku obserwuje nas prawie 90 tysięcy ludzi. Na innych mediach społecznościowych, filmiki i programy „Partyzantów” ogląda dobrze ponad 4-5 milionów odbiorców miesięcznie – dodaje Paweł Szlendak. „Partyzanci” szkolą mundurowych, firmy, szkoły, grupy chętnych ludzi, którzy wraz z przygodą chcą nabyć konkretnych umiejętności.
Woda to podstawa
Pierwsza fala zainteresowania tematyką survivalu przeszła przez Polskę podczas pierwszej odsłony pandemii Covid-19. Agresja Putina na Ukrainę wyzwoliła w ludziach potrzebę posiadania umiejętności przetrwania w trudnych warunkach.
– Ludzi nie są przygotowani do przetrwania bez prądu, komórki. Przeciętny nastolatek nie potrafi rozpalić ogniska, nie mówiąc już o zdobyciu wody czy pożywienia. My nie prowadzimy obozów kondycyjnych, ale uczymy ludzi jak przetrwać w trudnych warunkach – dodaje Paweł Szlendak.
Mało kto wie, że za sporą liczbę zgonów ludzi odpowiadają zatrucia brudną wodą.
– Żelaznym punktem jest nauka pozyskiwania wody do picia. Oczywiście są profesjonalne filtry na bazie związków srebra, można wykorzystać chemię. My jednak kładziemy nacisk na metody survivalowe, czyli zdobycie, filtrowanie i przegotowanie wody. Uczymy jak zagotować wodę w plastikowej butelce. Hitem jest wykorzystanie w tym celu prezerwatywy. Zapewniam, jest to możliwe, choć wiele osób nie wierzy, póki nie zobaczy na własne oczy – dodaje Paweł Szlendak.
Przeciętny młody człowiek na ma zielonego pojęcie o podstawowych technikach przetrwania. – Proszę poprosić nastolatka o rozpalenie ogniska. Do dyspozycji ma zapałki, opał musi zdobyć sam. Zapewniam, będzie rwać młode, zielone gałązki. Nie ma szans. Nie wie, jak się do tego zabrać. My tego nauczymy. W trudnych warunkach ogień może uratować życie, zapobiec hipotermii. Przekazujemy wiedzę o orientowaniu się w terenie, gdy komórka powie „by”, a w torbie nie ma banku energii – dodaje Paweł Szlendak.
Topografia i nawigacja
Ale nie tylko to.
– Przekazujemy też podstawy wiedzy na temat survivalu miejskiego. Nie każdy od razu pójdzie do lasu. Przypomnijmy sobie panikę na początku pandemii. Ze sklepu znikał papier toaletowy, cukier, kasze, mąki i konserwy. Wody już nie. Pokazujemy, jak racjonalnie gromadzić zapasy w domu. Kiedyś ludzie śmiali się z prepersów, dziś po Ukrainie już nikt nie ma do nich ironicznego podejścia – dodaje Paweł Szlendak.
Szkolenia mają różną formę: od wykładów po kilkugodzinne lub dobowe pobyty w lesie. Te ostatnie zaczynają się o 8 rano i kończą się po 24 godzinach.
– Biorąc udział w takim szkoleniu każdy z uczestników będzie miał szanse spędzić czas na łonie natury ucząc się pradawnych technik przetrwania. Nauka topografii, nawigacji oraz wykorzystania zasobów leśnych, aby móc przetrwać, rozwija świadomość i kreatywność uczestników. Zajęcia powiązane z zabawą wpływają na naukę pracy w zespole i radzeniem sobie z trudnościami – mówi Paweł Szlendak. – Wiedza zdobyta podczas zajęć przydaje się również w życiu codziennym. Przy obecnej technice, komputeryzacji zderzenie się z działaniami w środowisku naturalnym, trudnościami w pozyskiwaniu wody, pożywienia oraz bytowaniem utwierdzi każdego, że warto szanować to, w jak komfortowych warunkach żyjemy na co dzień.
Broń nie każdy musi mieć, ale strzelać powinien umieć
Partyzanci nieodłącznie kojarzą się z karabinem. – Na początku wiele osób brało nas za grupę rekonstrukcyjną. Nazwa rzeczywiście może budzić takie skojarzenia. Nie bez podstaw. Prowadzimy również szkolenia strzeleckie dla początkujących – mówi Paweł Szlendak. – Moim zdaniem każdy powinien umieć posługiwać się bronią, ale nie każdy musi ją posiadać.
Dobrym przykładem uzasadniającym tę tezę ponownie jest Ukraina. Na początku konfliktu Ukraińcy otworzyli magazyny i broń rozdali obywatelom.
– Nie na wiele się to zda, gdy posiadacz tejże broni nie ma umiejętności. Może dojść do sytuacji, gdy nieumyślnie powystrzela swoich ludzi – mówi nasz rozmówca. – Uważam, że Polacy powinni umieć obsługiwać broń. Tak na marginesie, w Polsce w rękach prywatnych broni jest na lekarstwo. Znacznie bardziej są uzbrojeni Czesi, Finowie czy Szwajcarzy.