Ciche i spokojne mieszkanie dla studenta - tak się zaczyna niemal każde ogłoszenie o stancji. I rzeczywiście, większość stancji jest cicha i spokojna. Dopóki studenci się nie wprowadzą. Ale nie te ogłoszenia cieszą się największym zainteresowaniem, bo przyszła elita intelektualna narodu szuka tych z adnotacją "mieszkanie studenckie”.
To znaczy: BEZ GOSPODARZY i SĄSIADOM ŚMIERĆ!
Pani Krystynie niedługo stuknie 50, ale trzyma się świetnie i sama też od czasu do czasu lubi imprezy w gronie przyjaciół. Wykształcenie wyższe i wolny zawód, czyli wyższa tolerancja na hałas, bo nie musi wstawać codziennie do pracy na 6.00.
- Słyszała pani, żeby ściany w bloku robiły się coraz cieńsze? - Krystyna nerwowo zapala papierosa. - Nie? A u mnie tak. Z nocy na noc, z weekendu na weekend.
I tak cienkie ściany w jej wieżowcu zaczęły być jeszcze cieńsze, gdy po śmierci sąsiadki spod "26” krewni wynajęli M-3 studentom.
- Najpierw nie wierzyłam uszom, kiedy siedząc w mojej kuchni słyszałam za ścianą komentarz "już się k.. lód skończył” i odgłos z wściekłością zamykanej lodówki, w której brzęczało szkło. Myślałam sobie: trudno. Nawet gdy usiłowałam czytać w wannie, a za ścianą jakiś młodzieniec walczył z torsjami.
Ale najgorsze były "męskie wieczorki”.
- tego już nie byłam w stanie wytrzymać. Nie było słychać perlistego chichotu i stukania obcasów. To znaczyło, że są sami panowie i że będą oglądać mecz, pić piwo oraz wrzeszczeć. Może mi nikt nie uwierzy, ale oni chyba mieli te mecze nagrane na wideo i wrzeszczeli przy bramkach oglądanych kilka razy. I tak do 4 rano.
Byczki w kominiarkach
Na szczęście dla pani Krystyny, naprzeciw - pod numerem "26” - mieszkała rodzina z małymi dziećmi. Dzieci się budziły, płakały, a tata dzieci się denerwował. Zdenerwowany tata próbował interweniować u studentów. Że może ciszej, że może by poszli spać. Kiedy wizyty nie skutkowały, sprytny ojciec wezwał posiłki.
- Bardzo szkoda że nie stałam na korytarzu, żeby zobaczyć miny tych studencików. Akcja była szybka i inteligentna. Zaprzyjaźnieni ochroniarze zamiast się nudzić gdzieś w dyżurce, z radością zgodzili się przyjść z pomocą tatusiowi dzieci.
Do studenckiego mieszkania w czasie codziennej imprezki, wpadło sześciu czy siedmiu byczków w kominiarkach.
- Superpomysł. Tak, tak na pewno nielegalny, ale za to jaki prosty i skuteczny - pani Krystyna do dziś nie może się nachwalić pomysłu sprytnego ojca.
Studenci zostali "wyprowadzeni” na korytarz, gdzie jeden z ochroniarzy rzeczowo im wytłumaczył zasady sąsiedzkiego współżycia.
Po tygodniu studenci szybciutko się wyprowadzili. I nikt, poza właścicielem pobliskiego sklepu monopolowego, za nimi nie tęskni.
Malarzy nie zamawiałem
Michał Soliński mieszka na Węglinie (dzielnica Lublina), w bliźniaku. O tym, że sąsiad wynajmował pokoje studentom wiedział, bo lekko licząc trzy czwarte domków w tej dzielnicy to stancje. Czasami lokatorów słyszał, czasami nie. Bywało że z tarasu docierały do niego dyskusje krytyczno-literackie albo spory czy "palant będzie pytał z całek czy da spokój”. - Sąsiad wynajmował poddasze i suterenę kilka lat i nie narzekał. Ale przestał. Nigdy nie zapomnę jego szarej twarzy, kiedy przyszedł i poprosił, żebym coś zobaczył - opowiada Soliński.
Widok robił wrażenie. - Jak mnie wpuścił na klatkę schodową, to aż usiadłem obok jego zapłakanej i zalatującej walerianą żony. Nie przepadałem za nimi specjalnie, ale było mi ich żal.
Cała klatka schodowa była wysprejowana w jakieś psychodeliczne mazaje. Okazało się, że przed wyjazdem na weekend przypomnieli studentom o zaległych opłatach.
Zamiast pieniędzy mieli malowidła. - Jak się otrząsnęli, to odkryli w pokojach łóżka przyklejone do podłogi, a drzwi w szafach jakimś Super Glu - wspomina Soliński. - Po studentach nie było poza tym śladu, a że wynajmowali pokoje bez żadnych umow, to nawet nie było ich jak szukać.
Jak nic kic kic
Teraz oddajemy głos drugiej stronie, czyli studentom.
Ta historia wydarzyła się na lubelskim Sławinku. Wiele willi, które tu wybudowano, powstało na działkach przyznanych właścicielom jako rekompensata zabranych w lata 60. i 70. pod budowę dróg czy osiedli gospodarstw. Właściciele nie mogli się całkiem rozstać z przyzwyczajeniami i w śród drzew jeszcze do dziś są ule, gołębniki czy klatki z królikami. - Trafiłem do takiego domu z gospodarzami o złotym sercu, resztką pola pod Lublinem i królikami na podwórku - wspomina Grzegorz, który wylądował w pokojach na poddaszu razem z kilkoma studentami. Mieszkał tu dość długo (dziekanki, warunki, poprawki i zmiany kierunku studiów), więc gospodarze traktowali go jak dalekiego krewnego i gdy jechali na działkę, to Grzesiek był panem na gospodarstwie. I króliki też były na jego głowie. A zwłaszcza "Piotruś”, który dostawał najlepsze marchewki i miał pewność, że nie skończy w pasztecie.
To był Piotruś
- Wróciłem z ostatniego egzaminu, a tu w kuchni kartka: "wracamy w poniedziałek. W lodówce kiełbasa, bierz spokojnie.” Trzy telefony wystarczyły, żeby się zrobiła gigantyczna impreza pod tą kiełbasę i masę innych rzeczy - fachowo tłumaczy Grzegorz.
Z piątku zrobiła się sobota, a potem niedziela. - Może 20, a może 50 osób się przewinęło przez dom. Ale bardzo fajnie było - wprowadza w nastrój student. - Aż tu nagle, nie wiem, chyba Aśka zaczęła wrzeszczeć i to mnie otrzeźwiło. Poszła do ogrodu zrobić to i owo, kiedy w porzeczkach znalazła potwora.
To był pies sąsiadów, który coś tarmosił. Psa udało się spłoszyć, "coś” zostało.
To był Piotruś.
- Nigdy tak szybko nie wytrzeźwiałem. Chryste, co robić? Wywaliłem gości, zostało tylko dwóch moich kumpli, którzy pomogli robić porządki. Butelki, pety, wszystko won. No i ten królik. Imiennik Piotrusia podjął wyszczotkowania zwłokom króliczego futerka, w klatce ułożyliśmy truchło, że niby królik śpi jak zabity i czekam na gospodarzy.
Napije się pan?
Czekanie trwało kilka minut, bo z nadmiaru emocji student padł na łóżko jak długi. Gdy wstał, w kuchni było pusto. Na ganku siedział gospodarz i pił czystą. - Ugięły się pode mną nogi, ale już mnie zobaczył, więc podchodzę, witam się.
- Wie pan, panie Grzesiu czegoś tu nie rozumiem. W nocy przed wyjazdem zdechł mój Piotruś, zakopałem go w ogrodzie i pojechaliśmy na wieś. Nawet śniadania nie mogłem zjeść, bo Piotruś to był Piotruś. I wiesz pan, przyjeżdżamy, a Piotruś śpi w klateczce, jak nigdy nic. Napije się pan?
I co? Dalej chcesz wynająć stancję?