Na pewno część osób weszła w bliższą relację z samym sobą, wykorzystując ten czas, żeby zajrzeć w głąb siebie: w swoje potrzeby czy braki. U wielu zmieniła się też cała hierarchia wartości. Teraz, kiedy nie możemy się spotkać z rodziną czy przyjaciółmi, nie możemy wyjść na dwór na spacer lub na siłownię, doceniamy, na ile to jest dla nas ważne, na ile chcemy to robić – mówi psycholog i psychoterapeuta dr Piotr Kwiatkowski, wcześniej wykładowca z Zakładu Psychologii Wychowawczej i psychologii Rodziny UMCS w Lublinie
- Minął miesiąc kwarantanny i nie wiadomo, jak długo sytuacja, w której musimy się izolować, jeszcze potrwa. Czy można już stwierdzić, że odbiła się ona jakoś na zdrowiu psychicznym Polaków?
- Cała ta sytuacja generuje w nas różne emocje, w pierwszej kolejności strach. Na początku tego strachu nie było aż tak dużo, bo część ludzi kompletnie się pandemią nie przejęła, przyjmując że zakażają się tylko osoby starsze czy bardzo chore.
Później okazało się, że dotyczy to ludzi w różnym wieku i nie jest – jak na początku się wydawało – taka grypa, tylko że chińska. Ludzie zaczęli traktować koronawirusa poważnie, tym bardziej, że docierały do nas sygnały z innych państw. Szczególnie poruszająca była informacja, jak wysoką cenę zapłacili Włosi, za to, że go zlekceważyli. Wtedy zaczęliśmy się bardziej bać o swoje własne bezpieczeństwo lub bezpieczeństwo i dobrostan swoich najbliższych, a im dłużej ta sytuacja trwa, tym bardziej tworzy się przewlekły i narastający lęk.
- Coraz więcej osób boi się również o swoją sytuację społeczno-ekonomiczną w przyszłości.
- Na początku, kiedy ludzie myśleli, że na 10 dni udajemy się na kwarantannę, a potem wszystko wróci do normy, dopisywały im dobre nastroje. Gdy izolacja przedłużała się to o kolejne tygodnie i niektóre firmy przestały funkcjonować, pojawił się strach o przyszłość, o to skąd weźmiemy pieniądze. To już nie jest tylko wyobrażenie.
Coraz więcej osób zaczyna się konfrontować z tym, że nie ma pieniędzy na ratę kredytu czy zaspokojenie podstawowych potrzeb. Pojawia się frustracja i poczucie bezradności.
W normalnej sytuacji większość ludzi żyje zgodnie ze swoimi przyzwyczajeniami, rytuałami - nasze życie jest w miarę poukładane, a znajdujące się w naszym grafiku elementy są dość powtarzalne. Teraz odcięciu lub zmianie poddana została część rytuałów związanych z redukcją stresu oraz budowaniem poczuciem bezpieczeństwa. Podstawowym sposobem na radzenie sobie ze stresem w dużej mierze są kontakty twarzą w twarz z ludźmi oraz aktywność fizyczna: a to nam teraz ograniczono.
Teraz, kiedy stresu jest więcej niż zazwyczaj, niespecjalnie mamy jakieś alternatywne pomysły na radzenie sobie z nim. Statystyki bardzo wyraźnie pokazują, że jako społeczeństwo mamy do czynienia z rosnącą skalą agresji, większą ilością awantur i przemocy domowej. Takie zachowania pojawiają się nawet u osób, których byśmy o to nie podejrzewali. Jeżeli człowiek boi się, czuje się bezradny i jeszcze nie ma kontaktu z innymi, to w pewnym momencie napięcia jest na tyle dużo, że mogą się pojawiać reakcje agresywne, z rękoczynami włącznie.
- Jak radzić sobie z tymi lękami? Może jednak znajdą się jakieś sposoby na okiełznanie stresu?
- Jednym z lepszych sposobów jest poczucie humoru. Jeżeli ono zaczyna szwankować, to oznacza, że jest naprawdę ciężko oraz że straciło się jedno z podstawowych narzędzi, żeby się przewentylować – obniżyć nagromadzone napięcie. Druga rzecz to szczere rozmowy. Dzielenie się myślami i próba nazywania tego, co się w tym momencie przeżywa. Łatwiej sobie poradzić z emocjami, które zostały ubrane w słowa. Wyjście do innych ludzi, również za pomocą elektroniki, chociażby poprzez organizowanie różnych akcji społecznych, odwraca uwagę od lęku i bezradności, a wręcz pokazuje, że można coś zrobić, w jakiś sposób walczyć z koronawirusem, a to daje siłę i optymizm.
- A jak rozmawiać z dziećmi i wspierać je w tym czasie? Czy otaczający je przekaz na temat koronawirusa może powodować u nich zaburzenia lękowe?
- Dzieci odbierają świat bardziej emocjami niż intelektem, a podstawowym przekaźnikiem tychże emocji są rodzice, z mamą na czele. Jeżeli mama rozmawia z dzieckiem spokojnie, merytorycznie - zgodnie z instrukcją usłyszaną w mediach, ale wewnętrznie jest napięta i przerażona, to nie ma możliwości, żeby dziecko tego nie wyczuło. Dzieci zdają sobie sprawę, że dzieje się coś niepokojącego, coś strasznego. Zwłaszcza, jeśli mówimy o tych w wieku przedszkolnym, bo u nich obraz rodziców jest wyidealizowany. Jeśli ci superbohaterowie, którzy są najsilniejsi, najmądrzejsi, ze wszystkim sobie poradzą, a w obliczu koronawirusa są przerażeni, to znaczy, że jest naprawdę źle.
Należy więc ze spokojem mówić dziecku, że sytuacja jest poważna, że to choroba, którą można się zarazić i właśnie dlatego trzeba zostać w domu. Na pewno nie powinno się bagatelizować sprawy, ale też nie straszyć nadmiarowo. Niektórzy rodzice mają taki pomysł, żeby odpowiednio nastraszyć niefrasobliwe dziecko, bo wtedy będzie na siebie uważało i na przykład mówią mu, że jak gdzieś wyjdzie, to może umrzeć. Ale w ten sposób można zafundować dziecku poważną traumę.
- Obecnie wiele osób pracuje zdalnie. Jednak w domu dużo trudniej się motywować. Jak znajdować w sobie pokłady energii do pracy?
- Ważne są różnego rodzaju rytuały. Przykładowo: wstajemy rano, bierzemy prysznic, pijemy kawę, ubieramy się i wtedy zaczynamy pracę. Jeśli robimy to w piżamie, bez rytuałów, pewne rzeczy przestają być wyodrębnione, więc zaczyna nam się zlewać nasze życie zawodowe, życie zawodowe innych członków rodziny, życie prywatne, a to niczemu dobremu nie służy.
Takie przyzwyczajenia jak robienie sobie przerw czy nadanie pór, o których spożywamy posiłki, na co dzień są w dużej mierze narzucone nam z zewnątrz. Teraz musimy wykazać się większą aktywnością, żeby samodzielnie je ustalić i podtrzymywać.
- Mimo braku nadmiernej aktywności ruchowej, wiele osób skarży się na nieustające poczucie zmęczenia. Czy powodem tego jest właśnie pomieszanie różnych sfer swojego życia?
- Tak, ponieważ tradycyjny, „normalny” rytm dnia zawiera też w sobie momenty pozwalające czy wręcz wymuszające zmniejszenie aktywności. Podczas przerwy na lunch relaksujemy się. W drodze z pracy do domu również nie musimy jakoś specjalnie myśleć, po prostu jedziemy samochodem. Przebywając z rodziną w domu, jeżeli dodatkowo mamy problem z asertywnością i kolejne osoby przychodzą i czegoś od nas chcą, nie mamy wewnętrznego przyzwolenia, żeby zrobić sobie wolne. Generalnie, żeby życie było satysfakcjonujące musimy pilnować tego, aby zadbać w nim o różnego rodzaju obszary: życie zawodowe, rodzinne, kontakt z przyjaciółmi, zdrowie fizyczne i odpoczynek. Jeśli któryś z tych obszarów jest zaniedbany, to całokształt zaczyna wyglądać coraz gorzej. A w czasach, kiedy zostaliśmy odarci z naszych rytuałów najłatwiej o takie zaniedbania, zwłaszcza w sferze wypoczynku.
- Jak zareagujemy, gdy społeczna izolacja się skończy?
- Ludzie zaczynają być coraz bardziej spięci, sfrustrowani, niektórzy znudzeni. Obawiam się, że w momencie, kiedy będzie nieco lepiej, ale jeszcze nie przejdzie cała pandemia, ludzie nie wytrzymają. Ponieważ różne ich potrzeby są teraz represjonowane, rzucą się do galerii, odwiedzania przyjaciół itd.
To tzw. syndrom psa zerwanego z łańcucha. Jak już nikt nie pilnuje, to można robić wszystko, co do tej pory było ograniczone, żeby się nasycić, odebrać sobie to, co było zakazane. Podejrzewam, że duża część z nas właśnie tak nadmiarowo zareaguje. Silne, skumulowane, obecnie trzymane w karbach emocje puchną.
Przypuszczam, że wzrośnie także liczba rozwodów. Obserwujemy to już w Chinach. W wielu małżeństwach ludzie dochodzą do wniosku, że serdecznie nienawidzą swojego partnera i pierwsze co zrobią po zakończeniu pandemii, to się z nim rozstaną. Są też tacy, którzy przyzwyczaili się do bycia ze sobą w bardzo ograniczonym stopniu. Na co dzień mijali się, nie rozmawiali o ważnych rzeczach i świadomie tego nie zauważyli. Na krótką metę można było to znosić, jednak teraz, kiedy trzeba spędzać ze sobą więcej czasu doszli do wniosku: „Nie rozumiem dlaczego ja jestem z tą kobietą” czy „Nie rozumiem dlaczego ja się jeszcze nie rozwiodłam z tym facetem - przecież nas kompletnie nic nie łączy".
- Jakie pozytywne skutki epidemii pan prognozuje?
- Na pewno część osób weszła w bliższą relację z samym sobą, wykorzystując ten czas, żeby zajrzeć w głąb siebie: w swoje potrzeby czy braki. U wielu zmieniła się też cała hierarchia wartości. Teraz, kiedy nie możemy się spotkać z rodziną czy przyjaciółmi, nie możemy wyjść na dwór na spacer lub na siłownię, doceniamy, na ile to jest dla nas ważne, na ile chcemy to robić. Obecnie, zamknięci w swoich mieszkaniach ludzie mają okazję, żeby poznać sąsiadów, chociażby przez przysłowiowe „balkony”, żeby zaangażować się w różne akcje wolontariackie, wzajemnie sobie pomagać.
Sporo osób odkryje w sobie żyłkę społecznika, inni różnego rodzaju uzdolnienia twórcze, a jeszcze kolejni, że fajnie jest spędzać czas z domownikami i na przykład pograć z dzieciakami w planszówki czy porozmawiać.
To szansa, żeby zbliżyć się do samego siebie i innych osób. Z niektórymi się rozstaniemy, z innymi z kolei zbliżymy: oby z większą świadomością tego, czego chcemy, co nam służy. Poza tym, do tej pory myśleliśmy, że pieniądze są najważniejsze, że nie ma żadnych ograniczeń, a to czego my chcemy jest najistotniejsze. Wszyscy żyliśmy w pędzie. Nagle okazuje się, że nie jesteśmy panami tego świata, a jego elementem, że kaprysy natury są w stanie nas usadzić, przywołać do porządku. Po tej pandemii sporo osób wyciągnie różne wnioski dotyczące tego, jak ma wyglądać ich życie, z kim chcą się spotykać, co jest w nim najważniejsze.