W Dziennym Środowiskowym Domu Samopomocy w Radzyniu Podlaskim pracuje 13 osób. 8 terapeutów z pedagogiem tworzy zespół wspierająco-aktywizujący. To miejsce małych cudów, które zdarzają się codziennie.
Przede wszystkim to była ogromna niepewność. Towarzyszył mi również lęk, czy podołam temu wszystkiemu – wspomina swoje pierwsze dni kierownik placówki, Beata Ratajczyk. – Mamy osoby chore, zaburzone psychicznie, upośledzone umysłowo, niepełnosprawne intelektualnie czy też z niepełnosprawnością ruchową. Z tym wszystkim należało się zmierzyć.
Wyzwania, inflacja i codzienność
Największym problemem jest inflacja. Dotyka większości Domów Środowiskowych.
– Jesteśmy gdzieś pozostawieni na szarym końcu. Jakoś tak się o nas zapomina. Jest cicho o pracy DŚDS-ów i mało kto wie, czym się zajmujemy i jak wygląda nasza praca. Jeżeli my sami nie dopominamy się o takie miejsca, rządzący o nas zapominają. Wysyłamy pisma do naszych posłów, senatorów, premiera, chcemy się przypomnieć, przybliżyć naszą pracę i żeby nas wsparli w tym trudnym czasie – tłumaczy Beata Ratajczyk,
Budżet jest zatwierdzany na trzy lata. Dostają go z Urzędu Wojewódzkiego. Podlegają pod Wydział Polityki Społecznej. Urząd Miasta jest ich pracodawcą, organem kontrolującym. Z magistratu nie dostają ani złotówki.
– Wszelkie decyzje, jeśli chodzi o ośrodek podejmuję przy aprobacie burmistrza. To jest mój pracodawca: w kwestii remontów czy ogólnej działalności domu pytam o zgodę – mówi Ratajczyk.
Domy, taki jak w Radzyniu mają swoje wojewódzkie forum. To platformy, messengery, whatsappy, gdzie na bieżąco wszyscy kierownicy i dyrektorzy informują się o poczynionych działaniach.
– Gdy zostaną wysyłane jakiekolwiek pisma, my o tym wiemy. Wyrażamy swoją opinię, dołączamy się, podpisujemy. Czytamy to wszystko. Co mnie bardzo cieszy: działamy bardzo zgodnie. Nie ma konfliktów – zaznacza kierownik radzyńskiego DŚDS-u.
Ich delegacja była u ministra polityki społecznej, Stanisława Szweda. Rozmowy są prowadzone i kontynuowane. – Warsztaty Terapii Zajęciowej coś wywalczyły. Nie są to wielkie pieniądze, ale je uzyskały. Nasza praca jest taka sama, niczym się nie różnimy. O WTZ-ach więcej się mówi, są bardziej znane – mówi Ratajczyk.
Ostatnio placówka zmieniła statut, co pozwoliło im (jako jedynej placówce w naszym regionie) przyjąć kolejnych 5 podopiecznych.
Iskierki
– Przychodzą mi na myśl dwaj bracia, którzy przyszli tutaj z ogromnym lękiem, wycofaniem. Lęk towarzyszył mi przy każdym działaniu. Należało włożyć dużo pracy, spokoju i cierpliwości, aby wypracować najbardziej oczywiste zachowania człowieka, chociażby korzystanie na czas z toalety.
Inny przykład? – Jedna z kobiet przez dwa tygodnie przychodziła z mamą i nie potrafiła się z nią rozstać: nie jadła sama, a była karmiona przez mamę. W tej chwili chłopcy funkcjonują samodzielnie, uczestniczka przyjeżdża sama. Mało tego: szykuje się sama do ośrodka i jest duży „foch”, kiedy z jakiś powodów nie może przyjść – opowiada Beata Ratajczyk. – Tego wszystkiego trzeba doświadczyć, uczestniczyć.
Dla nas, gdy ktoś zaczyna sam sznurować buta, uczesze się sam, umyje zęby, to jest wielka radość.
Kiedy ktoś zaczyna prosić o coś, np. o łyżeczkę, widelec – gdy wcześniej siedział i nic z tym nie robił – to są takie „iskierki” – nie kryje wzruszenia nasza rozmówczyni. – Rozmowy, gdy się otwierają. Nie mówią nic, a po pewnym czasie zaczynają opowiadać o sobie, swojej rodzinie tak po prostu o blaskach i cieniach życia codziennego. Zaczynają nam ufać.
Sala światła
Ostatnie nowości na placu obok ośrodka to siłownia zewnętrzna i stół do ping-ponga
– Wszystkie sale są po remoncie, włożyliśmy w to bardzo dużo pracy. Chylę czoła przed tymi, którzy byli przede mną. Oni stworzyli ten ośrodek, prowadzili. On funkcjonuje 25 lat! Ja jestem 8 lat. Absolutnie nie zabieram i nie ujmuję tym osobom, które były przede mną. Mamy tych samych uczestników, ten sam zespół terapeutyczny. Mam kilka osób nowych; wiadomo, rotacja. Ale są też osoby, które pamiętają DŚDS od początku. Chylę czoła przed Waldemarem Zylikiem, który prowadził ośrodek 17 lat. On to stworzył, ja to po prostu dalej „pociągnęłam” to dzieło – dodaje Ratajczyk
Zrobili remont w każdej sali. Z nowych pomieszczeń mają salę animacji, światła (dla autystyków), kompletnie i na wysokim poziomie wyposażoną salę informatyczna.
Rehabilitacja jest na poziomie placówek sanatoryjnych. W świetlicy spędzają wolny czas. Jest pracownia plastyczna, uczestnicy korzystają z pomocy pedagoga.
Sprzęt na zewnątrz pozyskali z dotacji PFRON. Składali dokumenty do Lublina, dostali 99 tys. Oprócz tego z tych pieniędzy ufundowali uczestnikom wyjazd powiązany z warsztatami na cztery dni nad morze.
Nie ma „mi się nie chce“
– To są dziewczyny i pan, którzy służą całym sercem, umysłem i wszystkim tym, co w człowieku najlepsze. Ogóle, gdy mówię o nich, to bardzo się wzruszam. Naprawdę nie mogłam sobie wymarzyć takiego zespołu. Nie myślałam, że tak będzie – opowiada o swoim zespole Beata Ratajczyk. – Oni są tak kreatywni i ambitni... Sami przychodzą z pomysłami. Co tydzień mamy zebrania zespołu (ustawowo mogłabym robić je raz na pół roku). Omawiamy wtedy uczestników: jakie są postępy, co trzeba zmienić, na co trzeba zwrócić uwagę, z czym jest problem. Planujemy też, co będziemy robić w następnym tygodniu. Pada hasło, a ja nie muszę mówić: „pani zrobi to, pani tamto” – opisuje codzienność placówki Ratajczyk.