Pani Watts, żona perkusisty The Rolling Stones, była stałą bywalczynią aukcji w Janowie Podlaskim i co ważne, zostawiała tu grube miliony. Ale przed aukcjami nigdy nie chciała mi zdradzić swoich faworytek.
– To dla nas cenna uczestniczka aukcji, bo bardzo żywo licytuje. Trudno ją przelicytować, zwłaszcza jeżeli jakiś koń wpadnie jej w oko. Wtedy jest szalenie zdecydowana. Swoją szybkością reakcji załamuje kontrlicytujących – tak o Angielce opowiadał mi w jednym z wywiadów Marek Trela, były szef janowskiej stadniny i przyjaciel pani Watts.
Niestety w tym roku jej zabrakło. Po placu pokazowym nie biegał też Stuart Vesty, jeden z najbardziej znanych fotografów koni, dzięki któremu co roku janowskie araby widział cały świat. Był co prawda Marek Trela, ale w zupełnie innej roli niż dotychczas. Pokazy i aukcję obserwował z perspektywy stolika dla gości. Dlaczego tak? Bo w lutym ze stanowiska odwołała go Agencja Nieruchomości Rolnych. Trudno też się dziwić pani Watts, w końcu kilka miesięcy temu padły tu jej dwie cenne klacze.
Rekord wpadek
No cóż, tegoroczne Święto Konia Arabskiego (PiS zmienił nawet nazwę, bo wcześniej były to po prostu Dni Konia Arabskiego) z pewnością przejdzie do historii, ale czy chlubnej? „To co, nas wyróżnia, to najlepszy materiał genetyczny. Poza tym ugruntowane doświadczenie hodowców i wiedza” – tak znawcy mówili tu dziennikarzom rok temu.
Po tegorocznej aukcji trzeba zapytać, czy to wciąż aktualne. Bo nie było rekordu cenowego, ale padł za to inny - z 31 wystawionych na aukcji Pride of Poland koni sprzedało się tylko 16. W sumie za 1 mln 271 tys. euro. To najniższa kwota od kilkunastu lat. W ubiegłym roku na przykład sprzedano 24 koni za blisko 4 mln euro. Co prawda padł wtedy rekord i za samą klacz Pepitę hodowca ze Szwajcarii zapłacił 1,4 mln euro.
– To kwota satysfakcjonująca, koszty aukcji się zwrócą. Na siłę żadnych koni nie sprzedawaliśmy, ustanowiliśmy pewne ceny minimalne, aby nie była to wyprzedaż dóbr narodowych. Konie, które nie uzyskały cen godnych, zostały w stadninach – tłumaczył zaraz po aukcji Karol Tylenda, wtedy jeszcze wiceprezes Agencji Nieruchomości Rolnych.
To ta agencja, która w lutym odwołała Marka Trelę z funkcji szefa stadniny. Z tą najstarszą państwową stadniną w Polsce Trela związany był od 1978 roku, na początku pracował tu jako lekarz weterynarii. W fotelu prezesa zasiadał od 2000 roku. Zna prawie wszystkie janowskie konie, bo sam je „wymyślił” i był przy ich narodzinach.
– Zawsze może się zdarzyć, że kwoty uzyskane z licytacji są niższe, bo są lata kryzysu, ale w tym roku nic na to nie wskazywało, zwłaszcza, że w ubiegłym sprzedaliśmy prawie wszystkie wystawione konie – ocenia Trela.