Dziś o ich związku mówi się w Żninie: toksyczny. Bo nie żyje Wiktoria. Miała tylko dwa lata. Asia woziła tę małą w parasolce; takim wózku składanym. Ładna to była dziewczyneczka. W lutym miała skończyć dwa latka. Uśmiechała się. Rączką machała...
Mężczyzna, któremu postawiono zarzut uszkodzenia ciała ze skutkiem śmiertelnym 2-letniej Wiktorii, stanął przed sądem w czwartek. Śledczy wnioskowali o trzymiesięczny areszt tymczasowy. Sąd na ten wniosek przystał.
Sebastian Sz. trafił do Zakładu Karnego w Potulicach.
Przed prokuraturą:
- Śmierć za śmierć! Oddajcie go nam. Na szubienicę z nim, na rynek. Albo dożywocie. Tylko tak, żeby cierpiał!
- Pewnie, że go znamy. Był moim sąsiadem. Pracował u znajomego. Nie nadawał się. Z czego żył? A narkotyki? Dilerka? To wszyscy wiedzieli. Ona też powinna siedzieć. A gdzie była policja? Gdzie MOPS?
Zwolnić wszystkich!
Po sąsiedzku
Znali się od dziecka. Mieszkali przy tej samej ulicy, chodzili do tej samej szkoły.
- Jaki on był, ten Sebastian? Szybki, sprawny ruchowo. Ale i nieprzewidywalny. Na przykład wyjście ze szkoły. Wchodził w zakręt. Ktoś się nawinął. A on potrafił złapać, uderzyć i iść dalej. Tak bez przyczyny. To było niby dla śmiechu, żeby się wyładować – opowiadają sąsiedzi.
Ale miał i dobre strony. Był bardzo dobry z wuefu, świetnie grał w piłkę. Nikt jednak nie potrafił okiełznać tej energii. Nikt na czas nie podał mu ręki. Bliscy chyba też nie dość o jego przyszłość walczyli. W połowie ósmej klasy dyscyplinarnie przeniesiono go do innej szkoły, pod Żnin. Wówczas o tej wiejskiej placówce bardzo źle się mówiło. Wszyscy wiedzieli, kto tam szedł.
– Pracował w różnych miejscach. Nie za długo. Za to zaczął cenić markowe ciuchy. Byle czego nie założył.
Jakieś 10 lat temu narkotyki były już w Żninie powszechne. Spotykali się znajomi na imprezie. Najpierw było coś do picia. I padało hasło: a może byśmy coś wzięli? Telefon. Pół godziny i był dostawca. Nikt wtedy nie myślał, żeby się jakoś specjalnie kryć.
– Wiedzieliśmy, że brał i on. Urodził mu się syn. Wybuchła afera. Trafił do więzienia za pobicie dziecka. Jaką rolę odegrały w tym narkotyki?
Gdy wyszedł, znalazł nową partnerkę, Aśkę. Choć właściwie szukać nie musiał. Byli przecież sąsiadami.
A Joanna? Chciała sobie wszystko jakoś ułożyć. Rozsypały się jej studia. Po żnińskich szkołach poszła na AWF. Ale zaszła tam w ciążę. I wróciła do domu. Gdy związała się z Sebastianem, opiekę nad małą, przejęli jej rodzice. Porządni.
W namiocie
Jako para wciąż byli zżyci. Nawet wtedy, gdy stracili dach nad głową. Nie było domu, zamieszkali pod namiotem. Ktoś to zauważył. Przyszła opieka społeczna.
Ona poszła do swoich rodziców. On do matki. Byli od siebie niedaleko. Ale nie pod jednym dachem, bo rodzice Aśki nie tolerowali Sebastiana.
Uderzyła się
Aż znów znaleźli wspólny kąt. Pokój oraz piętro niżej kuchnię i łazienkę. I po raz kolejny pojawił się anonim. Że dziecko jest posiniaczone. Ponowne badania i tłumaczenia matki, że dziecko się uderzyło. Kilka miesięcy temu Joannę skierowali na staż przez urząd pracy. Nie wykonywała żadnych ciężkich robót. Była już w ciąży. Spodziewali się z Sebastianem drugiego dziecka.
A co on robił? Zajmował się Wiktorią.
Gdy przychodziły pracownice opieki tłumaczył, że mała była z jego siostrą. I uderzyła się. A to o szczebelki łóżeczka, a to o krawędź mebli. I że w ogóle ona ma taką chorobę, która powoduje, że nawet małe uderzenie pozostawia aż takie ślady.
Później zaczął krzyczeć na te kobiety z opieki. Że mają przestać ich nachodzić. I żeby dały spokój. Kilka, może kilkanaście razy tak było, że nikt pracownicom MOPS-u nie otwierał drzwi.
Tamtej tragicznej nocy obydwoje wpadli w panikę. On zadzwonił na pogotowie, to samo za chwilę zrobiła ona. Przestraszeni, że mała nie oddycha. Lekarz podjął akcję ratunkową. Ale było już za późno. Widział, że małe ciałko jest całe posiniaczone.
Nie przyznaje się do winy. Mówi, że te siniaki to od tego, że ratował, reanimował.
A w Żninie trwa przerzucanie winy. Mnożą się pytania: dlaczego nikt nie zareagował? W opiece panie są całe w goryczy: a co więcej mogliśmy zrobić, skoro rodzina zaprzeczała, a lekarze nie potwierdzali?!
Lekarze mówią, że owszem; reagowali. Dziecko zostało skierowane do Bydgoszczy. Tylko że do domu wróciło z wypisem: matka utrzymuje, że to od uderzenia o krawędź mebli...