Tego samego dnia, w tym samym miejscu
– w „dzikim kąpielisku” w międzyrzeckiej żwirowni – mogły zginać trzy dziewczyny, które wybrały się tam kąpać. Po dawnej kopalni kruszywa pozostały wyżłobione olbrzymie doły, które zalała woda. Osoba brodząca przy brzegu może tam nagle wpaść w wielometrową głębię. O nieszczęście zatem łatwo.
Pan Leszek z synami i psem pływali na „wyspę”, czyli miejsce gdzie woda jest płytka. W pewnym momencie starszy syn Karol zaczął nalegać, aby już wracać do domu. Pan Leszek jednak zwlekał z wyjazdem.
– Coś nas trzymało, choć byliśmy tam już prawie cztery godziny. Jakbyśmy oczekiwali na to, co miało się zdarzyć... – wspomina pani Anna, nauczycielka międzyrzeckiej SP nr 3.
– Siedziałem na przywiezionym z domu krzesełku. W czapce i okularkach, bo nie lubię słońca. W pewnym momencie, z odległości 30-40 metrów zobaczyłem, że
znikają pod wodą i topią się dwie dziewczyny.
Zerwałem się i skoczyłem. Szybko wyciągnąłem dwie dziewczyny na brzeg – relacjonuje Leszek Puszkarski. „A Kaśka gdzie?!” – krzyczały uratowane. Zanurkowałem więc. Nie wiem, jak ją znalazłem i kiedy wyciągnąłem. Tego nie potrafię sobie przypomnieć i uświadomić...
Na brzegu w tym czasie stała pani Anna. Obserwowała, jak mąż ponownie rzucił się na ratunek. Nie pozwoliła starszemu synowi, aby uczynił podobnie.
Po minucie, dwóch pan Leszek i tonąca dziewczyna byli na brzegu.
– Jestem instruktorem pływania, ale nigdy nie byłem ratownikiem. Naciskałem na klatkę piersiową dziewczyny i metodą usta-usta pompowałem powietrze w jej płuca. Starałem się przywrócić akcję serca. 20 lat wcześniej udało mi się w podobny sposób uratować człowieka – wyjawia pan Leszek.
Jego żona zadzwoniła z komórki na pogotowie. Karetka nie mogła trafić do wskazanego miejsca nad rozległą żwirownią. Na szczęście, nauczyciel nie ustawał w ratowaniu dziewczyny, która ciągle nie dawała oznak życia.
– Jej koleżanki siedziały na brzegu i niesamowicie płakały. Wreszcie reanimowana otworzyła oczy. Wysłałam syna, aby wskazał karetce drogę. Kaśka odzyskała świadomość, ale była wycieńczona. Nie mogła nawet poruszyć ręką. Przykryliśmy ją ręcznikiem – opowiada pani Anna.
Podczas pierwszych badań okazało się, że
Kasia otarła się o śmierć
– miała bardzo mało tlenu we krwi. Szybko jednak powróciła do zdrowia.
Leszek Rostek, ojciec Kasi, powiedział nam, że feralnego dnia nie wiedział o tym, że córka poszła z koleżankami na żwirownię.
– Nagle zadzwoniono do nas ze szpitala. Gdyby nie profesor, byłaby tragedia. Podziękowaliśmy mu oficjalnie poprzez miejscową prasę – mówi Leszek Rostek.
Michał Kiryluk, dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Marii Dąbrowskiej w Międzyrzeca nie kryje dumy z zachowania swego nauczyciela wychowania fizycznego. Okazuje się, że
w tej szkole uczą się też wszystkie uratowane uczennice
– dwie Anie i Kasia.
– Panu Leszkowi podziękowałem na zebraniu Rady Pedagogicznej za godną postawę. Wystąpiłem z wnioskiem do starosty o ufundowania nagrody – mówi Michał Kiryluk.