Zakaz palenia. W miejscach publicznych, w restauracjach i pubach.
W pracy też. Żadna tam palarnia, tylko w ogóle całkowity zakaz. A wkrótce i na ulicach. Takie rzeczy szykuje nam partia rządząca i może liczyć na poparcie reszty Sejmu. Bo niepalenie jest modne, zdrowe i nikt nie zagłosuje przeciw projektowi, który uwolni zwykłych ludzi od trującego dymu.
Nie.
To wyrok na domowników.
Palacz nie zapali w pracy. Osiem godzin będzie się męczył. Pójdzie ze znajomymi do knajpy i to samo. Będzie oszczędzał zdrowie obcych ludzi.
Wreszcie wróci do domu. Do żony/męża, dzieci, babci i dziadka, i psa jeszcze. Co zrobi palacz?
Zapali. Jednego, drugiego i potem jeszcze trzeciego. Żeby nadrobić zaległości i trochę na zapas, bo jutro
w pracy, wiadomo.
I tak dzień w dzień.
Obcych ludzi oszczędza, najbliższych truje. A jak najbliżsi każą mu wyjść na balkon, to też niewielka pociecha. Bo znów będzie oszczędzał zdrowie obcych ludzi, a w zamian nabawi się nie tylko raka płuc, ale jeszcze zapalenia płuc. Bardzo prorodzinne prawo nam się szykuje. Ech, szkoda gadać. Idę zapalić. Póki można.