- Od ponad roku nikt nie przeprowadził ze mną bezpośredniej rozmowy. Lekarze napisali, że stwarzam zagrożenie, ale ja rozmawiałem tylko ze studentami medycyny - pisał do sądu pan Jan.
Chociaż miał obrońcę z urzędu, odwołania i skargi przygotowywał sam. Słał je do różnych instytucji, od prokuratury, przez Rzecznika Praw Obywatelskich po Prezydenta RP. Bez skutku. Lekarze uznali to jedynie za kolejny objaw psychozy. Zmieniali pacjentowi leki, a ten stawałsię coraz bardzie bierny.
Od czasu do czasu prosił tylko sąd o powołanie nowych biegłych. Chciał, by zbadali go specjaliści z Krakowa. Sądy za każdym razem uznawały, że „nie ma podstaw do kwestionowania istniejących opinii”.