Po pierwszych dwóch etapach człowiek zapomina o bożym świecie. Że ma rodzinę, dzieci i pracę.
Dariusz Piątek i Piotr Więckowski wirusem zwanym Rajd Paryż-Dakar zainfekowali się w 1998 roku. Jako czynni zawodnicy motocrossu wracali z ostatnich w sezonie zawodów w Sochaczewie.
- Długo gadaliśmy z Jackiem Czachorem o rajdzie Paryż-Dakar. I tak powoli zaczęliśmy marzyć o udziale w nim. Był listopad 1998 roku - opowiada Dariusz Piątek, przedsiębiorca i radny miasta Lublin.
Rok później wypili noworocznego szampana już w Afryce i ruszyli w trasę; na razie tylko na rekonesans. - Dołączyliśmy do rajdowej karawany i poczułem smak tego ścigania. Stephane Peterhansel, Hiroshi Masuoka, Luc Alphand, Jean-Louis Schlesser... ci wielcy mistrzowie byli na wyciągnięcie ręki - wspomina Piątek. - Zupełnie normalni, fajni, otwarci ludzie. Rok później spełniło się nasze marzenie i wystartowaliśmy.
Przygoda za furtką
Rajd Dakar to mordercza walka ze sprzętem, własnymi słabościami i dziką Afryką.
- Ruszyliśmy do walki w sylwestra 2000. Pierwsze dwa etapy przebiegły gładko. "Bułka z masłem” pomyślałem. Dopiero jak wyjechaliśmy z Maroka, na prawdziwą pustynię, to zaczęła się walka na całego. Start o 4 rano i jazda przez kilkanaście godzin dziennie po bezdrożach. Upał, kamienie, upał... A przy tym szybkość i nawigacja. Zgubisz się, to masz problem. Sam musisz trafić do bazy odcinka. Przekroczysz czas, nikt na ciebie nie będzie czekać, żebyś odpoczął. Rano trzeba znowu wsiąść na motocykl i jechać. I nie ma, że boli - podkreśla Darek Piątek. - A zmęczenie jest wielkie. Wszystko dzieje się jak na zwolnionym filmie. Widzę i wiem, że trzeba włączyć sprzęgło. Mózg wysyła sygnał do mięśni, ale te reagują bardzo wolno.
Pustynia ożywa po zmroku
Rodzina \"dakarowców”
Półtora tysiąca ludzi przez kilkanaście dni razem jedzie w najtrudniejszym rajdzie świata, śpi w jednym obozie, wspólnie jada i cierpi niewygody. - Dakar jest jak pobyt w Legii Cudzoziemskiej w na polu walki. Wszyscy sobie pomagają, aby przetrwać tę wojnę. Mistrz, nie mistrz, nie ma lepszych i gorszych. Cel jest jeden: dojechać do mety.