Można tu zjeść obiad, zrobić zakupy, wysłać list na poczcie i złapać formę na siłowni. Pójść do fryzjera i oddać brudne rzeczy do pralni. Można się nawet pomodlić.
Przestronne korytarze wyłożone są grubą, miękką wykładziną. Wrażenie przestrzeni potęgują przeszkolone ściany, przez które z ostatnich pięter można podziwiać panoramę Brukseli. Ale tu nikt nie stoi w miejscu, nie pozwala sobie na chwilę bezczynności. Sześć wind kursuje bez przerwy. Wszyscy gdzieś biegną, mieszają się języki; angielski, francuski, włoski, polski.
Kilka dni po europejskim szczycie Parlament Europejski w Brukseli wciąż tętni życiem. Od świtu do nocy.
- Tak będzie jeszcze do środy - mówi prof. Mirosław Piotrowski, poseł do PE z Lubelszczyzny. - Aż do naszych wakacji.
Lunch po szczycie
- Parlament to cały, świetnie rozwinięty przemysł - wyjaśnia prof. Zbigniew Zaleski, lubelski poseł do PE. - Są sklepy, restauracje, bank. Można by stąd właściwie nie wychodzić, bo wszystko jest na miejscu.
Posła Zaleskiego spotykamy na lunchu, w którym uczestniczy także krakowski poseł do PE Bogusław Sonik. W Brukseli zasłynął on z batalii o polską wódkę. Tę walkę przegraliśmy, więc możemy już tylko powzdychać nad smutnymi skutkami produkcji wódki z bananów. Ale prof. Zaleski nie pozwala nam na jałowe dyskusje. Przed deserem proponuje ekspresowe zwiedzenie parlamentu.
- W 10 minut pokażę wam wszystko, co najciekawsze - kusi.
Bez języków...
- Te kontakty nieformalne są niezwykle ważne - podkreśla poseł. - A co w nich pomaga? Niewątpliwie znajomość języków. Bez tego ani rusz.
Poseł Zaleski zna ich... co najmniej kilka. Angielski, niemiecki, francuski, hiszpański. - A teraz zawziąłem się za włoski - śmieje się. - Od przybytku głowa nie boli.
Prof. Piotrowski także nie ma wątpliwości, że umiejętność komunikacji i to na tym podstawowym, językowym poziomie to podstawa międzynarodowych kontaktów. - To są cenne znajomości, ponad politycznymi podziałami.
...i lobbystów ani rusz
- Lunche z lobbystami to chleb powszedni. Tutaj uzgadnia się najważniejsze sprawy. To ta druga, nieformalna strona działania parlamentu - zdradza poseł Zaleski.
W samej Brukseli lobbystów jest 15 tys. Mówi się, że to miasto jest centrum lobbystów. Pojawiła się nawet propozycja, by powstał oficjalny spis lobbystów. Musieliby oni ujawniać, ile pieniędzy od kogo dostają i na co są one przeznaczone.
- Ja nie mam czasu na takie spotkania - ucina poseł Piotrowski, gdy pytamy o jego kontakty z lobbystami. - Po prostu ich unikam.
Dla ducha i ciała
Można też zadbać u urodę w salonie fryzjerskim, potem oddać garnitur do pralni, zaopatrzyć się w jedzenie w supermarkecie, albo w prasę w jednym z kilku kiosków. W parlamencie są też trzy banki, poczta, kilka restauracji i kawiarni. W podziemiu parlamentu: ogromne centrum prasowo-telewizyjne. Chwilę refleksji zapewni nam zaś tzw. pokój dumań, w którym wyznawcy wszystkich religii mogą się pomodlić.
- To ważne miejsce, w którym jest dobry klimat do skupienia. Gdy w parlamencie spędza się 10-12 godzin dziennie, taka enklawa jest naprawdę potrzebna - mówi prof. Piotrowski.
Nieopodal sala plenarna, która - choć teraz pusta - robi imponujące wrażenie. Ciepłe światło, wygłuszone ściany i ogromna, okrągła przestrzeń na tysiące miejsc. To właśnie tutaj toczyła się zażarta dyskusja o wyższości wódki ze zboża i z ziemniaków nad tą z bananów. To tutaj walczyliśmy o wprowadzenie cła na owoce miękkie sprowadzane z Chin. Zresztą z powodzeniem, co szczególnie dla lubelskich rolników, jest dobrą wiadomością.
Razem dla Lubelszczyzny
Czterej lubelscy europarlamentarzyści właśnie powołali do życia stowarzyszenie "Razem dla Lubelszczyzny”. Chcą wspólnie promować nasz region w Europie. - Czujemy się Europejczykami i ambasadorami naszego kraju i regionu, stąd taka inicjatywa - mówi prof. Piotrowski, który został prezesem stowarzyszenia.
Na październik lubelscy posłowie zaplanowali wystawę w PE, która pokaże Lubelszczyznę od najlepszej strony. Do Brukseli przyjadą wtedy władze województwa i miasta, nauczyciele, studenci, dziennikarze. Niektórzy z nich PE zobaczą po raz pierwszy.
Od kuchni
- Unikam jedzenia w parlamencie - mówi prof. Piotrowski. - 20 metrów obok jest polska restauracja. Ruskie pierogi, bigos, żurek... To moje ulubione menu.
Polskie jedzenie woli też Zaleski. - A już lepszego od tego w barku na KUL-u po prostu nigdzie nie ma. Taki na przykład krupniczek...
Lunch, który jemy w parlamencie ma faktycznie specyficzny smak. Zimny makaron spaghetti podany z panierowaną piersią z kurczaka. Żadnych warzyw. Ale, francuskim zwyczajem, wina nie brakuje. Do wyboru: dobrze schłodzone białe półwytrawne i czerwone wytrawne w idealnej pokojowej temperaturze. Kelnerzy uwijają się przy stołach i dolewają, gdy tylko kieliszek nieco się opróżni.
Drugi szereg
Michał ma 22 lata. Studiuje na 3 roku prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W Brukseli do 17 lipca będzie pełnił rolę stażysty - asystenta posła Bogusława Sonika.
- W kraju współpracuję z gazetami i telewizją jako dziennikarz - opowiada. - Do Brukseli przyjechałem z ciekawości. Chciałem zobaczyć, jak to wszystko wygląda tak na co dzień.
Michał pisze przemówienia dla posła, organizuje wizyty do PE, po prostu pomaga w codziennej pracy eurodeputowanego.
- To niesamowite doświadczenie. Poznałem tu ludzi, których nigdy nie spotkałbym w kraju. Zdobyłem doświadczenie w kontaktach z ludźmi. Takie życiowe - podkreśla.
Jak to się robi po polsku
pocztówka z... miłosnymi pozycjami z krajów europejskiej wspólnoty. Pomysłowość i dowcip autora nie znają granic. Słowacy oddają się miłosnym uciechom na nartach, Grecy na plaży, Francuzi w pałacowej scenerii. A Polacy?
Polacy kochają się... w betoniarce na budowie. Taki sojusz robotniczo-chłopski.