Najlepszy hokeista wśród bokserów, najlepszy bokser wśród hokeistów. To Krzysztof Oliwa, pierwszy Polak, który sięgnął po Puchar Stanleya, kibicom
Mimo że zawodnik zakończył już sportową karierę, to chętnie bierze udział w meczach charytatywnych, które mają na celu promowanie hokeja, a w szczególności pomoc adeptom tej dyscypliny. Do jednego z takich spotkań dojdzie 10 marca w Lublinie, gdzie nasz Globus zmierzy się z ekipą Warsav Canadiens.
W składzie rywali nie zabraknie Oliwy, który obecnie formę szlifuje w USA. - W Lublinie zrobiono duży krok ku temu, by powstał hokej. Takie miasto zasługuje na profesjonalną drużynę. Mają doskonałe warunki i trzeba im pomóc, bo ta dyscyplina mimo wszystko jest popularna - przekonuje zawodnik, który tym chętniej przyjedzie do Koziego Grodu, że ma tu krewnych.
Bójki podstawą... przetrwania
Oliwa wie, co mówi i wie, jak ciężko jest zaczynać od zera.
W tym roku mija dokładnie 10 lat, kiedy wychowanek GKS Tychy zadebiutował w amerykańskiej zawodowej lidze hokeja NHL.
- Wyjeżdżałem za ocean z czterdziestoma dolarami w kieszeni. Byłem zdany sam na siebie. Jedyną rzeczą, jaką umiałem, to była gra w hokeja - przyznaje Krzysztof Oliwa. Zanim trafił do ligi zawodowej, musiał sprawdzić się w drużynach juniorskich. W 1993 roku w drafcie został wybrany przez New Jersey Devils, jednak na swój pierwszy mecz ligowy musiał czekać kilkadziesiąt miesięcy. W premierowym występie trafił w słupek i stoczył pierwszą walkę, za którą dostał 5 min kary.
Jednak z meczu na mecz, z sezonu na sezon rozkręcał się w pojedynkach na pięści. Doszło nawet do tego, że przed inauguracją sezonu 1998/99, podczas jednego z treningów pobił się z kolegą z ekipy. Rzecz jasna, walkę wygrał i kto wie czy nie dzięki temu wywalczył sobie stałe miejsce w zespole Diabłów. Jakby tego było mało, to właśnie Oliwa ustanowił nowy rekord NJ Devils w liczbie karnych minut w czasie jednego sezonu (295 min, 33 walki).
Wkrótce nazwano go "Polish Hammer” (Polski Młot).
Łba nie urwą
Radość przez łzy
Niestety, z powodu kontuzji nie dane mu było wystąpić w decydujących, finałowych, meczach.
- Owszem, że to przeżywałem, radość mieszała się ze łzami. Czułem się jednak ważną osobą. Przecież w sezonie zasadniczym grałem i dołożyłem swoją cegiełkę do tego sukcesu. Po finale czułem dumę, że sięgnąłem po coś, co dla wielu było tylko marzeniem. Ciężka praca, od ósmego roku życia, wracanie z treningów do domu po godz. 23 przyniosło efekty - podkreśla hokeista.
Jego przygoda z najlepszą ligą świata trwała do 2004 roku. Ostatnim klubem Oliwy było Calgary Flames, jednak z powodu kontuzji nie pograł tam wiele i zdecydował się zakończyć karierę. Wzorem chociażby Mariusza Czerkawskiego nie zdecydował się przejść na sportową emeryturę w którymś z europejskich klubów.
Bez obijania
Dziś Oliwa jest menedżerem reprezentacji Polski. Dba o jej dobry wizerunek, a przede wszystkim ma za zadanie pozyskać sponsorów. Sam również zajął się biznesem i sprowadza do Polski zza oceanu... samochody. - Ale prezesem Polskiego Związku Hokeja w lidze nie mam zamiaru być - ucina krążące od pewnego czasu spekulacje na ten temat.