![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Organizacyjny chaos, zamieszanie, wzajemne pretensje. Oblegane przez dziennikarzy centra powodziowe w gminie Wilków to miejsca, gdzie coraz częściej górę biorą negatywne emocje. Ale w telewizyjnych relacjach nikt o tym nie wspomina.
![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Największym powodzeniem wśród powodzian cieszą się gumowce i wodery. Ten towar rozchodzi się na pniu. Inny czeka na chętnych w podziemiach szkoły, tymczasowo przerobionych na magazyn. Lub na trawie, pod krzakiem, jak palety czerwonych jabłek, dar jednej z parafii z Otwocka. Miejscowi wcale się na ich widok nie ucieszyli: wręcz przeciwnie.
– Tony naszych jabłek zgniły w chłodniach, a ci nam holenderskie przywożą – denerwowali się niektórzy na widok wyładowywanych z tira skrzynek.
Gmina Wilków to hektary pól chmielowych i sadów. Z ich uprawy żyje większość tutejszych gospodarzy.
Gdzie są dary?
Jedni czują się upokorzeni, że muszą prosić, inni liczą siatki, z którymi wychodzą sąsiedzi. Są pretensje, złość, czasem łzy.
– Kazali stanąć w kolejce, to stanąłem. W końcu zapisali mnie na listę, ale nadal nic. Potem podpisać, to podpisałem. I nadal nic. Aż zapytałem: mam jeszcze stolik pocałować? Wtedy dopiero dostałem ten ręcznik – starszy człowiek pokazuje mi pomarańczowy materiał. Przyznaje, że jest głodny, ale do kuchni nie wejdzie. – A bo ja wiem? Może to tylko dla strażaków i weterynarzy? – macha ręką i odchodzi. A pod boczne drzwi do szkoły podjeżdża kolejny samochód. Tym razem dary z pobliskiego Wojciechowa.
– Kto pozwolił otworzyć samochód?! – Kuba jest dziś wyjątkowo nerwowy. – Mówiłem, żeby czekać, aż wpiszę na listę – dodaje już spokojniej i wyciąga zeszyt. Ludzi pracujących przy przyjmowaniu i wydawaniu darów dziwi coraz mniej. Poznają samochody i twarze tych, co przychodzą tu codziennie. I nigdy nie wychodzą z pustymi rękami. – Nie wiem, po co im to. Zapasy na zimę robią? Sklep otworzą? – zastanawia się jeden z wolontariuszy.
– Wczoraj przypomniałem jednej pani, że nie jest tu sama. Obiecała, że więcej nie przyjdzie. A dziś znów ją widziałem – opowiada inny.
Hieny już pojechały
Ale nie wszyscy tutaj chcą znaleźć się w telewizji czy gazecie. Są tacy, co robią dziennikarzom awantury ("Po co filmujecie? Ludzi upokarzacie!”), komentują pod nosem ("Wreszcie spokój, hieny już pojechały”). Wiele takich opowieści można posłuchać w szkole przy kawie. Kawie, bo piwa od tygodnia w okolicy kupić nie można. Podobno na czas powodzi wójt zarządził w czterech, jedynych ocalałych z powodzi sklepach prohibicję.
Bezpańskie watahy
Nieduży brązowy kundel z kawałkiem łańcucha na szyi rzuca się na leżącą na trawie kromkę suchego chleba. Jest głodny; do brzegu dotarł dopiero po tygodniu. Ile z nich nie zdążyło uciec przed falą? To okaże się dopiero, gdy woda opadnie. A koty?
– Uciekły na drzewa, dachy. Ale ciężko je zbierać, bo drapią – tłumaczą ratownicy.
Nie ma tu chyba strażaka, który na swoim koncie nie miałby przynajmniej jednego uratowanego zwierzaka. Część psów trafiła do domów swoich wybawicieli, sąsiadów czy rodzin. Inne kręcą się po okolicy. Najwięcej podobno w Karczmiskach.
– Nocuję tam czasem u siostry, ale po nocach spać się nie da, jedno wielkie ujadanie – opowiada jedna z powodzianek.
Kilka psów trafiło do schroniska dla zwierząt w Lublinie, a ich zdjęcia na tablicę ogłoszeń w szkole w Rogowie. Na jednej z fotografii udało się utrwalić tylko pół psa, bo głowa już się nie załapała. Ale właściciel pewnie rozpozna.