Salim, Mohsena i Adnan od trzech miesięcy dzielą czas między ośrodek dla cudzoziemców pod Radzyniem Podlaskim, a pobyty w szpitalach. Teraz czekają na decyzję, która pozwoli im rozpocząć nowe życie. W Polsce.
Żeby tu dotrzeć trzeba przejść drogą przez las około 800 metrów. Na końcu drogi tereny wojskowe, tuż przed nimi niskie kilkupiętrowe budynki. To ośrodek dla cudzoziemców w Bezwoli koło Radzynia Podlaskiego, gdzie trafiają obcokrajowcy oczekujący na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy. Wartownik nie wpuści nikogo z ulicy, dlatego z Afgańczykami Salimem, Mohseną oraz ich małym synkiem Adnanem spotykam się na parkingu. Jest zimno i pada deszcz. Jeszcze kilka miesięcy temu rodzina żyła w gorącym Kabulu. Wszystko się zmieniło, kiedy w połowie sierpnia władzę w ich kraju przejęli Talibowie.
Salim Nadi to absolwent prawa, był zatrudniony w afgańskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
– Pracowałem z pięcioma różnymi ministrami. Zajmowałem się ich ochroną – opowiada. Dodaje, że towarzyszył kolejnym ministrom w bardzo niebezpiecznych sytuacjach, kiedy w bardzo bliskiej odległości dochodziło do ataków terrorystycznych. Nawiązuje do tego, że jestem dziennikarzem: – U nas wiadomości dotyczą tylko tego, że ktoś się wysadził w powietrze i zginęło ileś osób.
Dobre życie
Mohsena Bita również kończyła studia prawnicze. W Afganistanie pracowała w prywatnej firmie, gdzie zajmowała się finansami. Salim i Mohsena zanim się poznali na Facebooku, mieszkali w innych prowincjach kraju. Cztery lata temu wzięli ślub. W Kabulu mieli ładne mieszkanie z trzema sypialniami. W tym roku urodził im się syn Mohammad Adnan.
– Mieliśmy wszystko, byliśmy bardzo szczęśliwi. Byłem dumny, że mogę pracować dla swojego kraju – opowiada Salim.
Kiedy latem Amerykanie zaczęli po 20 latach wycofywać swoje wojska z Afganistanu, Salim nie wierzył, że jego kraj może tak łatwo zostać pokonany. – Mieliśmy dużą armię, a Talibowie w naszych oczach byli słabi. Ale nasz rząd polecił żołnierzom, żeby nie walczyli z Talibami. To był błąd.
Kiedy Talibowie dotarli do Kabulu, Salim i jego rodzina musieli ratować się ucieczką z kraju. – Dostałem wiele ostrzeżeń, że zostanę zabity – mówi. Dostali się na lotnisko w Kabulu, gdzie tysiące osób próbowało się wydostać z Afganistanu. – Moja żona tylko zakrywała uszy synkowi, żeby nie słyszał strzałów.
Pomógł im polski rząd. Rodzina dostała się wojskowym samolotem z Kabulu do Uzbekistanu, a następnie samolotem cywilnym do Warszawy. Rodzina trafiła do Bezwoli i otrzymała Tymczasowe Zaświadczenia Tożsamości Cudzoziemca. Ale nie dane im było spokojne oczekiwanie na przyznanie statusu uchodźcy, bo teraz doszła troska o życie synka Adnana. Chłopiec ma zdiagnozowany zespół Downa, potrzebował też pilnej operacji serca. I tutaj zaczyna się historia pomocy w jaką zaangażowało się mnóstwo często nieznajomych sobie wcześniej osób. Z różnych części Polski, a nawet Europy.
Łańcuch ludzkiej pomocy
Natalia Grad na początku września przeczytała w mediach społecznościowych apel o pomoc dla afgańskich rodzin, które trafiły do Polski. Dodała swój komentarz, poznała inne osoby, które również chciały coś dla nich zrobić. Jedna z takich osób mieszkała blisko ośrodka w Bezwoli więc udała się na miejsce. Tam wśród wielu innych rodzin poznała Salima. Smutny mężczyzna opowiedział jej o synku, który jest w szpitalu ze swoją mamą. Najpierw w Radzyniu Podlaskim, potem przez wiele tygodni w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Lublinie. Nie znając języka, nie mając w Lublinie nikogo bliskiego, Mohsena spędzała całe dnie przy łóżeczku synka. Wtedy pomagać zaczęły kolejne osoby, mieszkańcy Lublina.
– Weszłam na korytarz na oddziale i zobaczyłam dziewczynę o głowę wyższą ode mnie, a poczułam jakby była moim małym dzieckiem. Była biedna i bezbronna. Musiałam ją po prostu przytulić. Stałyśmy tak kilka minut chlipiąc sobie nawzajem w szyję – opowiada Małgorzata, która do szpitala dziecięcego przynosiła Mohsenie ubrania na zmianę, środki czystości czy jedzenie.
Ktoś inny przewiózł Salima z ośrodka w Bezwoli do szpitala, żeby zmienił żonę w opiece nad synem. Potem wystarczyło jedno pytanie wśród przyjaciół i Paweł z Aldoną rzucili wszystko, żeby po kolejnym pobycie w szpitalu, odwieźć chłopca z ojcem do ośrodka.
Operacja w Zabrzu
W międzyczasie rozpoczęło się poszukiwanie specjalistycznego szpitala kardiologicznego, który przeprowadziłby operację serca Adnana. I tu znowu przydała się jedna z grup na Facebooku skupiająca osoby pomagające uchodźcom. Z pomocą ruszyły lekarka Magdalena i pielęgniarka Monika ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
– Szybko udało nam się zorganizować zgodę na operację – opowiada Monika Piątczak. Na miejscu udało się też załatwić pokój w szpitalu, w którym rodzina mogła spędzić dwa tygodnie po operacji chłopca. Monika opiekowała się rodziną nie tylko w Zabrzu. Sama działa równocześnie także w Fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Wcześniej jeździła na misje do Sudanu Południowego czy Gruzji, a ostatnio pełniła dyżury przy granicy, podczas których medycy wolontariusze są zabezpieczeniem medycznym dla migrantów, ale także dla lokalnej ludności. Wracając z dyżuru odwiedziła rodzinę Salima w Bezwoli. Zabrała Mohsenę do fryzjera. To taki dodatkowy rodzaj pomocy. Wizyta miała poprawić humor i pozwolić choć na chwilę zapomnieć o trudnej sytuacji w jakiej jest rodzina.
– Ludzie czasami myślą, że nie pomogą komuś, bo nie wiedzą jak. Ja do tej pory wiem bardzo mało. Ale wierzę w to, że nawet nic nie wiedząc, można dużo rzeczy ogarnąć kontaktując się z innymi osobami – mówi Natalia Grad. Ona sama na co dzień mieszka w Holandii. I właśnie stamtąd koordynuje różne rodzaje pomocy.
Czekając na ochronę międzynarodową
W tej chwili Salim i Mohsena czekają na przyznanie statusu uchodźcy. Kiedy zapytałem o ich sprawę Urząd do Spraw Cudzoziemców, w odpowiedzi przeczytałem, że nie może on udzielać informacji na temat konkretnych cudzoziemców ubiegających się o udzielenie ochrony międzynarodowej. – Mogę jedynie ogólnie poinformować, że systematycznie wydawane są kolejne decyzje dotyczące ewakuowanych obywateli Afganistanu. Wobec osób, które jeszcze ich nie otrzymały, zostaną wydane w najbliższych dniach – zapowiedział Jakub Dudziak, rzecznik UdSC. – Po udzieleniu ochrony międzynarodowej cudzoziemcy otrzymują bezterminowe prawo pobytu i pracy w Polsce. Wydane zostają im karty pobytu oraz tzw. Genewski Dokument Podróży, na podstawie których mogą swobodnie podróżować po krajach Unii Europejskiej i strefy Schengen, a także do innych krajów po spełnieniu niezbędnych warunków – dodaje Dudziak.
Teoretycznie Salim i Mohsena mogliby więc następnie wyjechać do dowolnego kraju w Unii Europejskiej. Kiedy kilka tygodni temu rozmawiałem z Salimem dopytywał o to czy łatwo w Polsce znaleźć pracę, ile kosztuje samochód, gdzie najlepiej zamieszkać. Nie wiedział jednak jeszcze na pewno czy będzie chciał zamieszkać w Polsce.
Teraz już Salim i Mohsena są zdecydowani, że chcą uczyć się języka polskiego i tu zostać.
– Polski rząd bardzo mi pomógł, także mojemu synowi. Chcę to w jakiś sposób oddać – deklaruje Salim.
Ale potrzebna jest praca dla Salima i jakieś mieszkanie, w którym rodzina mogłaby rozpocząć nowe życie, zanim w pełni się usamodzielni w zupełnie nowym dla siebie środowisku. I tutaj też pomocne być może okażą się media społecznościowe, dzięki którym wiadomość o rodzinie dotarła do osób otwartych na taką pomoc. Kluczowe decyzje zapadną zaraz po tym jak rodzina otrzyma status uchodźcy.
Osób które pomagały Mohsenie i Salimowi jest znacznie więcej niż te, o których wspominam w artykule. To nawet dziesiątki różnych ludzi. W Polsce są też setki rodzin z krajów ogarniętych wojną i innymi kryzysami, które wciąż czekają na pomoc. Jeśli chcesz jakoś włączyć się w pomoc, warto odwiedzić np. grupę „rodziny bez granic” na Facebooku.